środa, 24 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty dziewiąty - "Wesołego Snoggletog!"

Czkawka bardzo cieszył się z tego, że Valka dzisiejszy poranek spędziła w zielarni wraz z Astrid. Chytra strona duszy bardzo szybko mu podpowiedziała, by owocnie wykorzystał ten czas. Niewiele myśląc, szybko poleciał wraz ze Szczerbatkiem poza wyspę, po unikalne zioła dla matki w prezencie oraz rośliny na włókno, z którego powstaną kolorowe frędzelki na siodło Chmuroskoka.
Zeskoczył ze Szczerbatka, od razu zatapiając się po kalana w śniegu. Dziękował bogom, że Sanktuarium było pod pokrywą grubego lodu. Szybko przecisnęli się przez skały i weszli do środka, jak zwykle po drodze zachwycając się pięknym widokiem.
- Jak myślisz, gdzie musimy szukać? - Czkawka spojrzał pytająco na smoka, równocześnie grzebiąc w torbie w poszukiwaniu drobnego planu Sanktuarium. Smok machnął głową na lewą stronę mrucząc przy tym. - Masz rację, to pod wodospadem - zaśmiał się chłopak, doszukując się na mapie danego punktu. Czy Szczerbatek jest tak inteligenty, czy to przypadek? To pierwsze na pewno, ale ma aż tak dobry zmysł orientacji w terenie? Czkawka poklepał smoka po chropowatym nosie i pośpiesznie skierował się do celu. Na miejscu zerwał kilka garści towaru, zarówno na włókno, jak i barwniki. Przy okazji zebrał trochę mniszków - na pewno ktoś w wiosce przez te mrozy dostanie kataru.
Gdy tylko wyleciał z Sanktuarium z torbą wypchaną roślinami zaczął padać gęsty śnieg, który utrudnił mu lot. Szczerbatek uchwycił chwilę i pod rzekomym argumentem natrętnego, pruszącego w oczy puchu, zniżył lot, a w końcu wylądował na jakiejś wyspie. Czkawka dobrze wiedział, że smok chciał się zwyczajnie pobawić w śniegu. Mimowolnie uśmiechnął się na widok Szczerbatka, który buszował zakopany pod białą pokrywą, dziko rycząc. Po chwili nie oszczędzał mu ciosów dużymi śnieżkami, które smok starał się zwinnie unikać. Nie zawsze mu to wychodziło i najczęściej kończyło się to wpadnięciem w zaspę lub po prostu kapitalnym upadkiem prosto na nos.
- No mordko, koniec tej zabawy - rzekł w końcu Czkawka, powstrzymując się od chichotu na widok obsypanego śniegiem Szczerbatka - Snoggletog wzywa!
Lądując na Berk chłopak jak i zarówno jego smok pokryci byli grubą warstwą zimnego puchu. Przewijając się przez wioskę, usłyszeli kilka pozdrowień skierowanych w swoją stronę i wślizgnęli się do domu, jak najzwinniej przemykając pod oknami zielarni. Już od samego rana na wyspie kipiało świąteczną atmosferą, krzątającymi się wikingami i ogólnym poruszeniem. Chyba każdemu Snoggletog choć trochę osładzał ten zimowy czas.
Był wczesny poranek, więc Czkawka miał jeszcze chwilkę czasu na zrobienie prezentów. Szybko wyrzucił z torby rośliny i zaczął je przebierać, odrzucając przy okazji chwasty. Postanowił zrobić włókna tak, jak nauczyła go Gothi. Wyciągnął garnek i postawił na blacie. Rozglądając się wokół siebie stwierdził, że będzie musiał urządzić małą wycieczkę do studni po wodę. Z westchnieniem wziął garnek i nie minęła minuta, a już był  z powrotem, wnosząc do domu trochę śniegu na butach.
- Pomożesz mi, nie? - chłopak spojrzał na smoka leżącego pod kominkiem, na co ten kiwnął łbem i podszedł nieco bliżej.
Czkawka napełnił duży garnek wodą i szybko zawiesił nad paleniskiem. W międzyczasie poodrywał listki od roślin. Już po kilku minutach małe bąbelki zaczęły gromadzić się na dnie naczynia, więc wrzucił do środka łodyżki. Zapach, który zaczął się wydzielać z gotujących się roślinek przypomniał mu Snoggletog, które spędzał razem z Astrid. Przez chwilę wspominał miłe chwile, ale bulgocząca woda wyrwała go z rozmyślań.
Ostrożnie przecedził łodygi przez sitko, z których zostały już same włókna. Ich zielona część zamieniła się w papkę, która teraz pływała we wrzątku znajdującym się w dużej miednicy. Chwilę minęło, by włókienka ostygły. Czkawka podał smokowi trzy paski, by złapał ich końcówki w pysk i zaczął pleść cienki warkoczyk. I tak zrobił z pozostałą kupką włókien. Na opuszkach palców zdążyły mu się pojawić pierwsze otarcia, ale na szczęście mozolna robota dobiegła końca. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu rozpoczął się ostatni etap - barwienie. Szybko wyciągnął z torby garstkę jeżyn, trochę rubii, a z kredensu nieco kory dębu, którą trzymał na specjalną okazję. Wypadała ona dzisiaj, więc bez skrupułów wsypał garść do miseczki i zalał wrzątkiem. To samo zrobił z pozostałymi barwnikami. Teraz ostrożnie, po kolei maczał każdy warkoczyk osobno, by nabrały pożądanego koloru. Jeden w jeżynach, by stał się fioletowy. W rubii, by otrzymał czerwoną barwę. Korze przypadał brązowy. Skończył szybciej, niż się spodziewał. Powiesił gotowe warkoczyki nad paleniskiem, by szybciej wyschły. Wzdychając z ulgą, wstał z małego taboreciku i rozprostował plecy.
- No, skończyłem - powiedział do Szczerbatka, leżącego z przymkniętymi ślepiami na swoim skórzanym dywaniku.

***

Był wczesny wieczór. Czkawka nadal siedział przy swoim biurku, mażąc bezmyślnie w notesie. Już od dobrej godziny zbierał się, by pójść do Astrid i powiedzieć jej całą prawdę o pierścionku. Wiedział dobrze, że to z pewnością załatwi sprawę. Ale w myślach miał ochotę zdrowo rąbnąć się w głowę tarczą w pokucie za swoją głupotę. Jaki normalny człowiek gubi najważniejszą rzecz w swoim doczesnym życiu? Zabawa z okazji Snoggletog już za niespełna pół godziny. Astrid dozna takiego zawodu, że trudno będzie przewidzieć jej reakcję. I tego właśnie najbardziej się obawiał. 
W końcu nadeszła chwila mentalnego przełomu i chłopak poderwał się sponad biurka. Szybko zszedł po schodach, narzucił futro i wybiegł z domu. Na dworze było już całkiem ciemno. Było tak mroźno, że śnieg nawet nie chrzęścił pod nogami. Teraz przypominał bardziej twardą bryłę, której bliżej było do lodu niż miękkiego puchu. Jakiś ciemny cień zamajaczył mu przed nosem i Czkawka wpadł prosto na jakąś osobę, która gwałtownie odskoczyła.
- Czkawka! - usłyszał znajomy głos i dopiero teraz rozpoznał twarz Mirilli - właśnie do ciebie szłam!
- Tak? A ja właśnie szedłem do Astrid... - mruknął niemrawo w odpowiedzi.
- Mam do ciebie sprawę, mógłbyś wpaść do mnie na chwilkę? Chodzi o Galę - powiedziała szybko dziewczyna, ignorując jego przygnębiony ton.
- Galę? - chłopak skupił się przez chwilę - Znaczy, o tego młodego Drzewokosa? No nie wiem...
- Proszę, Czkawka - nalegała Miris - to tylko chwilka!
- Dobrze, niech już będzie - uległ chłopak, karcąc się w duchu za brak asertywności a jednocześnie ucieczkę od rozmowy z Astrid. Przecież i tak w końcu będzie musiał jej powiedzieć, a co się odwlecze, to nie uciecze. 
Dziewczyna chwyciła go za rękaw i szybko pociągnęła za sobą. Jemu było już wszystko obojętne i tak w tym roku Snoggletog nie będzie dla niego radosne. 
Nim się obejrzał, został wciągnięty do przytulnego mieszkania Mirilli. Pachniało pieczonym kurczakiem, widocznie dziewczyna zadeklarowała się na przygotowanie części poczęstunku na zabawę.
Rzucił okiem na niedbale pościelone łóżko , gdzie od razu jego wzrok przykuł mały pyszczek wystający zza futrzanej poduszki. Dotąd nie przypuszczał, że małe Drzewokosy mogą mieć w sobie tyle uroku. Szybko podszedł do malucha i wziął. Był tak malutki, że mieścił się bez problemu na jego dłoniach.
- W czym polega problem? - spytał, zaglądając mu w błyszczące ślepia.
- Nie mogłam tego znaleźć w żadnej księdze ani w zakamarkach swojej pamięci. Ona ma już z dobry miesiąc, a nadal nie rosną jej rogi. Tak powinno być? - Mirilla spojrzała na niego z nutką obawy.
Czkawka przyjrzał się dokładniej pomarańczowemu smokowi. W miejscach, gdzie powinny być zalążki rogów, skóra była nienagannie gładka i całkiem miękka.
- Faktycznie, w takim wieku powinna mieć chociaż malutkie górki w tych miejscach - stwierdził Czkawka, gładząc istotę po śliskim łebku - może po prostu stanie się to później?
- A jeśli nie będzie miała rogów? - powiedziała dziewczyna z lękiem w głosie - Wtedy nie będziemy mogli jej wypuścić...
- Spokojnie, nie panikuj - chłopak spojrzał na nią uspokajająco- dam ci trochę ziół, może to jej choć trochę pomoże. A jeśli nie, rogi nie zamykają jej wrót na świat - uśmiechnął się lekko, patrząc na Galę.
Mirilla kiwnęła głową i delikatnie pochwyciła smoka w dłonie. Położyła ją na futrze i obróciła się do Czkawki w milczeniu, oczekując nawiązania do rozmowy z jego strony.
- Pieczesz kurczaka na zabawę? - od razu pochwycił jej spojrzenie.
- Zgadza się. - skinęła głową i podeszła do paleniska, nad którym wisiało poziomo rumiane kurczę sporych rozmiarów. - chociaż tyle...
- Ja tam nie mam nic - wzruszył ramionami ze śmiechem i przysiadł na tapczanie. Opierając głowę na dłoniach zamyślił się ponuro. Co on pocznie na zabawie, gdy Astrid do niego podejdzie? Miał powiedzieć jej to wcześniej... nie można tu siedzieć i czekać aż samo się zrobi.
Czkawka poderwał się szybko z miejsca i chwycił swoje futro. Narzucił je na siebie, gdy poczuł, że ktoś ścisnął go za nadgarstek.
- Gdzie się tak śpieszysz? - spytała Mirilla zaniepokojonym tonem. Chłopak przez chwilę stał w milczeniu, rozpatrując czy wszystko jej powiedzieć, czy nie.
- Zgubiłem pierścionek zaręczynowy dla Astrid. Muszę jej iść o tym powiedzieć, inaczej nigdy więcej nie będzie mnie chciała widzieć na oczy. - odpowiedział załamanym głosem, nie zwracając uwagi na to, komu to mówi. Dziewczyna uniosła brwi.
- To kiepsko... - w jej głosie było słychać współczucie - Jeśli chcesz, mogę z tobą pójść. I tak zabawa zaraz się zacznie, więc będzie mi po drodze.
Czkawka wzruszył ramionami na znak, że mu obojętnie. Mirilla pośpiesznie ściągnęła kurczaka z grubego patyka i położyła na tacy. Podeszła do żelaznego wieszaka i ściągnęła swój płaszcz. W tym momencie stało się coś, na co chłopak nie wpadłby przez całe swoje życie. Z kieszeni bordowego okrycia wypadł srebrny pierścionek z błękitnym kamieniem. Obydwoje zastygli w  bezruchu, oszołomieni zwrotem sytuacji.
- Skąd ty to masz?! - krzyknął chłopak z mieszaniną złości, radości i zaskoczenia, nie do końca wierząc swoim oczom - Jak on się tu znalazł?!
- Ja... ja nie mam pojęcia - bąknęła osłupiała Miris, przetwarzając zdarzenia w swojej głowie - ach tak! - dopiero teraz się jej wszystko przypomniało. - Znalazłam go na jednej z zabaw... to było chyba ostatnie jesienne ognisko.. Tak, to było wtedy! - rzekła wspaniałomyślnym tonem.
- Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś? - spytał zszokowany Czkawka, jakby to było oczywiste.
- Jakoś... nie miałam chyba odwagi - odparła z lekkim rumieńcem na twarzy - nie wiedziałam komu.. zresztą...
- Nie ważne, nie ważne - chłopak machnął rękami w powietrzu - ważne, że jest. Teraz pozwolisz, lecę się oświadczyć!
Czkawka czym prędzej podniósł srebrny pierścionek z podłogi i wybiegł z domu niczym oparzony. Pędził przez ciemne uliczki, mając ochotę krzyczeć ze szczęścia. W końcu przybył na miejsce. Drzwi domu Astrid były zamknięte, więc zapukał żywo. Nikt nie otworzył, więc jeszcze raz. Chłopak poczuł, jak nogi pod nim miękną. Gdzie ona jest?
Stężył przez chwilę swój lekko ogłupiały umysł, gdy nawiedziła go cudowna myśl - Astrid zapewne poszła już na zabawę! Ile sił w nogach, czym prędzej skierował się w stronę fortecy. Na zewnątrz było już pusto, co oznaczało, że wszyscy wikingowie stłoczyli się w środku na rozpoczętej już zabawie. Czkawka szybko uchylił ciężkie drzwi i niespostrzeżenie przecisnął się przez tłum. Muzyka już grała, wikingowie ściskali się, wręczali sobie prezenty, rozmawiali, pili i jedli. Wspaniała atmosfera wręcz sprzyjała cudownym oświadczynom. Że też musiały wypaść tak nieplanowanie.
Dramatycznym wzrokiem przeczesywał tłum w poszukiwaniu ukochanej. I w końcu znalazł, siedziała trochę z boku sali, sama, z kuflem piwa w dłoni. Aż mu się serce ścisnęło na ten widok. Szaleńczym galopem podbiegł w tamto miejsce, potrącając kilka osób po drodze.
Zatrzymał się tuż przed nią, wprowadzając ją w pełne zaskoczenie.
- O, Czkawka... - powiedziała, nie starając się ukryć radości w swoim głosie - przyszedłeś.
Chłopak uśmiechnął się promiennie, czując motyle w brzuchu. Wyciągnął dyskretnie srebrny pierścionek.Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Astrid... - zaczął niepewnie, spoglądając jej w oczy - długo na to czekałaś. Chciałem to zrobić już dawno, ale powstały małe komplikacje z pierścionkiem.. po prostu go zgubiłem i nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. - dziewczyna mocno ściskała jego zimną dłoń, a w jej oczach z każdym słowem Czkawki pojawiało się więcej radosnych iskierek - Na pewno o tym wiesz, że jesteś moim całym światem. Nie wyobrażam sobie życia z nikim innym, niż z tobą. - Chłopak  z nogami jak z waty, uklęknął przed Astrid z bezgraniczną miłością w spojrzeniu - Czy zechcesz dać mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i uklękła tuż przed nim, nadal nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Cała sala patrzyła teraz na nich, wstrzymując oddech.
- Czkawka, tak, tak! - powiedziała łamiącym się ze szczęścia głosem, nadal skrywając zaszklone z wzruszenia oczy palcami. Chłopak szybko objął ją mocno, czując ogromną ulgę i zarazem szczęście, które teraz ogarnęło jego umysł.Wikingowie wznieśli brawami i wiwatami całą salę, a oni nadal klęczeli na ziemi, przytuleni do siebie. Czkawka wcisnął srebrny pierścionek na jej palec i pocałował mocno na przypieczętowanie ceremonii. Obydwoje zaśmiali się szczęśliwie, patrząc sobie w oczy spojrzeniami wyrażającymi wszystkie emocje, jakie im w tej magicznej chwili towarzyszyły. Tegoroczny Snoggletog na pewno długo zagości w ich pamięci.

____________________________________________________________________

Huhu, huhu ^^
I co, spodziewaliście się tego? 
Szczerze mówiąc tę końcówkę pisało mi się wprost bajecznie... aż sama się cieszę z takiego happy endu ^^
To co, misję wykonałam, zmykam przygotowywać wigilię! :3
♡‎♡‎♡‎
Kochani! Życzę Wam wszystkim wesołych świąt, pysznych uszek w barszczu, pięknej choinki a pod nią masy prezentów, wspaniałych chwil z rodziną, odpoczynku od szkoły i wszystkiego, czego tylko sobie zapragniecie w tegoroczne święta! Jeszcze raz - Wesołych Świąt! ^^ 
A tutaj - Szczerbatek dla Was ode mnie :)))

Uwielbiam Was wszystkich ^^
~Szczerbatkowa 


niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty ósmy - "Burze śnieżne krzyżują plany"

Astrid trzymała w dłoniach chropowaty, ciepły kubek wypełniony herbatą. Nie zwracała uwagi na hałas, przemykających ludzi i iskierki z ogniska. Uparcie wpatrując się w całkiem przypadkowy punkt na podłodze, skupiała się, by nie zasnąć przy stole.
Na dobrą sprawę była podirytowana, że nie mogła dziś wrócić do domu. Burze śnieżne konkretnie pokrzyżowały jej plany. Nawet nie ma jak wysłać listu, że będzie dopiero rano. Straszliwce mają grubą skórę, ale ta chroni je bardziej przed ogniem, niż przed mrozem.
To wszystko łagodziła jedynie myśl, że jej książka została wpisana na oficjalną listę ksiąg o zębaczach.
- Można się dosiąść? - z ponad jej głowy dobiegł uprzejmy, męski głos. Astrid podniosła obojętne spojrzenie na osobnika.
- Proszę - mruknęła beznamiętnie i ponownie wróciła wzrokiem do miejsca, na które patrzyła się przez ostatnie kilkanaście minut.
Miała już dość ludzi na dzisiaj. Kręcili się tylko wokół niej, gadali, całowali po rękach i rzucali sugestywne spojrzenia. Gdyby tylko miała pierścionek na serdecznym palcu, wszyscy by się zapewne odczepili. A tak? Owszem, każda kobieta lubi być komplementowana, ale dzisiejszy dzień wyczerpał limit słodkich słów na najbliższe dwa miesiące.
Właśnie, pierścionek. W głowie Astrid znów zagościła nieprzyjemna rozmowa z wczorajszego wieczoru. W tym momencie zastanawiała się, kto tym razem zawinił. Teraz stawiała siebie, bo przecież to ona z niczego, zaczęła sugerować podjęcie tematu  zaręczyn. Było to całkiem spontaniczne, a wyszło jak wyszło. Nie od dziś wiadomo, że dbanie o zaręczyny to zadanie męskiej części związku, płeć piękna natomiast cierpliwie czeka.Tylko, że cierpliwość nie była najmocniejszą stroną Astrid
- Panna stąd? - zagadał ów typ, wybijając ją gwałtownie z rozmyślań.
- Na szczęście nie. - odpowiedziała sucho i po chwili spojrzała na niego dyskretnym, chytrym wzrokiem. Odrzucając na chwile swe moralne dylematy, dopiero teraz przyszło jej na myśl, że może wykorzystać przychylność młodzieńca do znalezienia odpowiedniego lokalu na przespanie nocy. Rzekła więc miękkim tonem, siląc się na uśmiech - zechce mi pan wyświadczyć małą przysługę?
- Oczywiście - ożywił się jeszcze bardziej, a jego uśmiech dwukrotnie zwiększył swą szerokość - w czym mogę służyć?
- Wie pan, gdzie mogę przenocować? - odparła na pytanie pytaniem.
- Zaprowadzę panią do Rei, ona się tu zajmuje gośćmi. A tak w ogóle, to mówmy sobie na ty. Jestem Bródka.
Astrid omal nie parsknęła śmiechem. Spojrzała na niego z lekką skruchą, starając się ukryć swe  rozbawienie.
- Fajne, wiem. - mruknął bez entuzjazmu.
- Nie jesteś jedyny, mój chłopak ma na imię Czkawka - Astrid rzekła do niego pokrzepiająco, przy słowie 'chłopak'czując dziwne motyle w brzuchu. Dlaczego? Nawet ona tego nie wiedziała.
Osobnik o imieniu Bródka kiwnął głową na Astrid na znak, by wstała i poszła za nim. Dziewczyna uniosła się sponad stołu i ruszyła w tłum, śledząc wzrokiem jego smukłą sylwetkę.
Wyszli na zewnątrz. W wiosce już dawno zdążyło się ściemnić, lecz pochodnie ustawione na słupach dawały miłe światło. Na samą myśl o spokojnym miejscu na sen dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
- To daleko? - Astrid uniosła wzrok na okrytą cieniem twarz chłopaka.
- Nie, całkiem blisko, zaraz będziemy. Chodź.

*** 

Czkawka po prostu nie mógł już patrzeć na wygłupy bliźniaków. W tym momencie dla odmiany łupali się tarczami nawzajem w swe puste czaszki, śmiejąc się przy tym dziko. Chłopak ze zrezygnowaniem oparł skroń na dłoni i nadal z wiernym wyczekiwaniem spoglądał na wrota areny. Moment wejścia Cedrika to była rzecz, na którą cierpliwie czekał od kilkunastu minut. Mimo swojego nie do końca przyjaznego podejścia zdecydował się mu pomóc w lataniu na smokach. 
Sztukamięst znowu zaczęła chrapać, zwracając na siebie głowy wszystkich zebranych.
- Długo tu jeszcze będziemy czekać? - jęknął Smark z pogardą w głosie, spoglądając zirytowanym spojrzeniem na Czkawkę.
- Nie patrz tak na mnie, nie moja wina, że się spóźnia - odpowiedział chłopak na jego złowrogi wzrok. Ten wzruszył tylko ramionami. 
- Mnie się tam nigdzie nie śpieszy... jeszcze nawet nie ma południa, bez obaw - mruknął Śledzik, gładząc Sztusię po chropowatym grzbiecie.
- I nam również! - zakrzyknął Mieczyk, otrząsając się po zdrowym oberwaniu tarczą od siostry - możemy siedzieć tu cały dzień!
- Mów za siebie - rzuciła gniewnie Szpadka, przygotowując się do kolejnego ciosu - nie chcę mieć tylu siniaków! I to jeszcze od ciebie...
Gdy tylko na arenę wszedł blondyn, dziewczyna westchnęła z zachwytem, a cała reszta od razu się ożywiła.
- Gdzieś ty był? - warknął Smark - czekamy tu od dwudziestu minut i stoimy jak barany!
- Spokojnie, Valka oprowadzała nas nieco po wiosce - odpowiedział bezbarwnym tonem i wymijając zbulwersowanego Sączysmarka, podszedł do Czkawki.
Ten zmierzył go wzrokiem i niechętnie stwierdził, że Cedrik spokojnie kwalifikuje się na jego rywala. I w sprawach wyglądu, umiejętności i oczywiście Astrid. Zmarszczył lekko brwi.
- Coś nie tak? - spytał lekko chłopak.
- Nie, skądże - wstrząsnął głową wódz - wsiadaj na smoka i zaczynamy.
Śledzik sprytnie zagadał Cedrika i usadził go na Sztukamięs. Był dumny z tego, że jego księżniczka zawsze służy w nauce amatorów. Patrzył na nią teraz z uwielbieniem, jednocześnie pilnując, by chłopak nie spadł z jej grzbietu. Nim zatoczył kilka kółek, smoczyca zdążyła smacznie przysnąć. 
Czkawka przy okazji chwili świętego spokoju uciekł do swoich myśli. Już od kilku dni gdzieś tam słyszał słowa 'Snoggeltog już blisko!', widział porozwieszane tarcze na domach, drewniane choinki przyozdabiane przeróżnymi rzeczami. Jedynym dylematem tego wszystkiego były prezenty. Bez wątpienia, dla Astrid miał być pierścionek. Tyle, że jak go nie było, tak nie ma. A Snoggeltog nie może odbyć się bez prezentów. Pal sześć biesiadę, wikingowie na pewno zorganizują ją bez pomocy wodza. Ale to lepiej, Czkawka będzie mógł skupić się na upominkach. Przyłożył palce do skroni, gdy przypomniał mu się prezent dla Szczerbatka z przed kilku lat. Do dziś pamiętał nieprzespane noce, które spędził na konstruowaniu samodzielnego ogona dla smoka. Nie skończyło się to całkiem pomyślnie, ale końcówka i tak była radosna. Chłopak nie miał bladego pojęcia, co w tym roku może podarować smokowi. A Valka? Dla niej na pewno coś się wymyśli, chyba nie będzie z tym większego problemu. Chociażby... nowe siodło dla Chmuroskoka?
Rozmyślania przerwał mu widok blondynki wyłaniającej się z cienia bramy areny, który odciążył jego serce z głupich obaw o ukochaną. Pierwszym odruchem było podbiegnięcie i wzięcie ją w objęcia, ale Czkawka szybko się powstrzymał. Astrid rzuciła mu błękitne spojrzenie i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chłopak poprzedził ją.
- Dziewczyno, gdzieś ty była? - spytał z ulgą w głosie, patrząc na nią z uniesionymi brwiami.
- Zatrzymała mnie burza śnieżna - odparła obojętnie, skupiając spojrzenie na trzęsącej się w powietrzu Sztukamięs.
- Przeszła książka? - powiedział chłopak spoglądając na nią porozumiewawczo. Ta spuściła na niego wzrok.
- Mhm. - kiwnęła głową.
Czkawka westchnął cicho. Rozmowa się nie kleiła, więc chyba nie było sensu jej ciągnąć. Stali tak tylko w milczeniu. Trzeba było przyznać, że chłopak oczekiwał huczniejszego przywitania ze strony Astrid. A teraz ona zamiast do niego, wdzięczyła się do Cedrika, który zamiast skupiać się na smoku, skupiał się na blondynce. To wszystko tak go zniesmaczyło, że bez słowa obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z areny.

_________________________________________________________________________

Rozdział krótki, a długo czekaliście. Przepraszam ;-; Wydaje mi się taki drętwy... Może dlatego, że pisałam go troszkę na siłę?
Jedyną wesołą wiadomością jest to, że kolejny pojawi się jeszcze przed wigilią. Oj, będzie się w nim działo! W końcu musi być świątecznie! :3 Motyw Snoggletoga wprowadziłam dopiero teraz, bo 12 grudnia nie myślałam jeszcze o wigilii, więc od razu mi wybaczcie za taki gwałtowny zwrot akcji xd
Jak tam przygotowania do świąt? Wyjeżdżacie gdzieś? ^^
Ok, lecę rysować dla Was świątecznego Szczerbatka! :3

Enjoy!
~Szczerbatkowa 

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty siódmy - "Jak syn z matką"

Czkawka obudził się późnym porankiem. Gdy tylko dobiegły do niego lekko stłumione głosy z kuchni, usiadł na łóżko z przymkniętymi oczami,  przy okazji zrzucając kołdrę na podłogę. Był jeszcze na tyle niewybudzony z letargu, że nie zastanawiał się, dlaczego słyszy rozmowy. Mimo tego, że mieszkał tylko z mamą, nie wywołało to u niego zbędnego zdziwienia. Przeciągając się mocno wstał i podszedł wolnym krokiem do okna. Gdy tylko odsłonił ciężkie zasłony, jego oczy natychmiast zaznały szoku, spoglądając na białą, okrywającą malownicze pagórki i skały pierzynę.
- Śnieg! - ucieszył się na głos, dostrzegając na niebie srebrzyste wirujące płatki. To oznaczało, że zima już na dobre zagościła na Berk i przez kolejne kilka miesięcy będzie obsypywała wyspę białym puchem, skuwała przystanie, jeziorka, rzeki i kałuże lodem oraz trzymała mrozem ludzi w ciepłych domach.
Chłopak szybko ubrał się zbiegł na dół. W kuchni poraz drugi doznał zaskoczenia. Przy stole, na przeciwko Valki siedział siwobrody mężczyzna, którego już wczoraj Czkawka zdążył poznać. Gdy tylko uniósł wzrok, uśmiechnął się życzliwie do chłopaka.
- Dzień dobry, Czkawka - powiedział ciepło, przerywając na chwilkę rozmowę z kobietą - usiądziesz z nami?
Z grzeczności wypadałoby powiedzieć 'tak', ale chłopak nie dostrzegł niczego ciekawego w perspektywie wysłuchiwania rozmów innego pokolenia. Odwzajemnił się tylko uśmiechem.
- Dzięki, ale właśnie planowałem rozruszać trochę Szczerbatka - odpowiedział lekkim, pzyjaznym tonem - zresztą, nie będę przeszkadzać. Po tych dwudziestu latach macie zapewne sobie wiele do powiedzenia - Czkawka z życzliwością spojrzał na wesołe oczy matki i po chwili spytał ją z całkiem innego gatunku - Astrid była rano po książkę?
- Była, na szczęście już nie spałam. Dlaczego ją tak wcześnie wyrwali? - odpowiedziała z nutką zdziwienia w głosie.
- Oprócz niej ma być jeszcze kilkoro klientów, szybko to pewnie nie zleci. Mam szczerą nadzieję, że przejdzie - rzekł wiernym tonem.
- Czytałeś ją chociaż? - Valka spojrzała na niego z iskierką ironii i rozbawienia.
- Gdy rysowałem, kilka linijek mi się przewinęło - odparł niby obojętnie.
- I...?
- No, całkiem całkiem.
Matka uniosła jedną brew, jak to miała w zwyczaju.
- Rano zdołałam przeczytać niecałe dwa rozdziały. Astrid ma niesamowity dryg do pisania. Jestem pewna, że pakt zatwierdzi tę księgę - rzekła kobieta z entuzjazmem.
- A moje rysunki? - chłopak upomniał się jak małe dziecko, spoglądając na nią z krzywą miną.
- Czkawka, jesteś okropny! - zaśmiała się lekko, czochrając mu brązową czuprynę - Przecież wiesz, że mam słabość do twoich dzieł, nie muszę ci o tym mówić!
- Dobrych słów nigdy za wiele - piwiedział z iskierką rozbawienia w głosie - to ja się zmywam.
- A śniadanie? - zawołała za nim matka, gdy ten już zdążył podejść do drzwi.
- Jak wrócę. Nie jestem głodny. - uśmiechnął się do matki, a następnie skierował w stronę granatowej masy leżącej pod kominkiem - Chodź Szczerbek - Smok podskoczył i wstał szybko ze swego legowiska z wymalowanym zadowoleniem na pysku. Razem ze swym właścicielem wydreptali na dwór, od progu wstępując na biały, skrzypiący pod nogami puch.
- Kto by pomyślał, że w nocy tyle napada! - rzekł chłopak, z fascynacją przypatrując się spadającym płatkom. Spuścił wzrok na smoka - Wycieczka w taką pogodę to nie najgorszy pomysł, co Mordko?
Szczerbatek popatrzył na niego żółtymi, wesołymi ślepiami i ukazując swe różowe dziąsła, zamruczał w wyrazie aprobaty.

***

Przez resztę poranka i popołudnia padał gęsty śnieg. Dopiero gdy Czkawka doleciał z powrotem do granic Berk, wraz ze z zachodem słońca wyspę opuściła śnieżyca i spokojnie można było wyruszyć do fortecy na kolację. Tym razem wśród zebranych byli goście z Rammardu, co skłoniło tubylców do taktowniejszego niż zwykle zachowania. Obyło się bez bójek i latających przedmiotów w powietrzu, natomiast od szczodrości w częstowaniu gości piwem mieszkańcy Berk nie stronili.  
Czkawka wolał spędzić ten czas w domu. Czasami miał już dość wszystkiego i nachodziła go tylko ochota na ciągłe patrzenie się w przestrzeń i głębokie rozmyślanie, względnie szczerbatkowe szkice. Chyba tylko w takich chwilach odnosił wrażenie, że do niczego się nie nadaje. To był jeden z tych wieczorów, które należało przeznaczyć na użalanie się nad sobą, nad swymi słowami i błędami.
Teraz tematem przewodnim jego rozmyślań, był nie nie kto inny, jak blond włosa przedstawicielka płci pięknej o imieniu Astrid. 
Czkawka zastanawiał się nad rzeczami, które całkiem nie miały w tym momencie znaczenia. Co ona robi? Czy już wraca? Je uroczystą kolację przy okrągłym stole? Może używa swych wdzięków na tamtejszych młodzieńcach? 
Te pytania były pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale mimo tego zajmowały znaczną część umysłu Czkawki. Właśnie w takich chwilach uświadamiał sobie, że nie mógłby żyć bez Astrid i to, jak bardzo mu na niej zależy. 
- Czkawka, chodź na kolację! - nic nie mogło mu bardziej brutalnie przerwać głębokich rozmyślań, niż krzyk matki z dołu.
Chłopak nie zastanawiając się zbytnio zwlekł się z łóżka i zszedł do kuchni, z miną skrzywdzonego przez życie człowieka. Valka na szczęście stała przodem do blatu, więc na razie oszczędziła synowi pytań z gatunku 'Co się stało?'
Czkawka usiadł przy stole, podpierając się łokciami o kant drewna.
Kobieta szybko położyła przed nim parującą, smakowicie pachnącą rybę. Chłopak musiał być naprawdę zdołowany, jeśli nawet to nie pobudzało go do optymistycznych myśli.
Matka usiadła naprzeciwko niego i szybko zabrała się za obkrajanie apetycznej ryby. Dopiero po chwili dziwnej ciszy i braku reakcji ze strony syna podniosła na niego wzrok. Matczyne intuicja od razu podpowiedziała jej, że coś jest nie tak.
- Co jest, Czkawka? - spytała z lekkim zmartwieniem w głosie, rybę odstawiając na drugi plan.
Ten podniósł na nią spojrzenie wyrażające udrękę, której zapewne nie zdołałby opisać w żadnych słowach.
- Nic. - odpowiedział ze świadomością, że brzmi to zbyt absurdalnie, by Valka dała za wygraną.
- Przecież widzę - zaglądnęła mu w zielone oczy - o co chodzi?
- Miałaś kiedyś tak, że myślałaś o sobie, że jesteś do niczego? - odpowiedział załamanym głosem, pozbywając się jednej dziesiątej ciężaru swych zmartwień.
- Och, ileż to razy! - machnęła ręką w powietrzu - w twoim wieku, gdy jeszcze mieszkałam na Berk, wciąż obwiniałam siebie za to, że jestem inna. Nie zabijałam smoków, przeszkadzałam innym w robieniu tego. Miałam okropny dylemat co wybrać - czy z tym walczyć, czy dać za wygraną i przyglądać się, jak każdego miesiąca z rąk moich przyjaciół ginie tysiące smoków. - westchnęła i dodała po chwili z lekkim uśmiechem - Na szczęście i nie, Chmuroskok mnie wyręczył.
Czkawka bardzo lubił, gdy jego matka się uśmiechała. Zmarszczki na jej twarzy układały się w taki sposób, że tylko dodawały jej uroku i dobrego, życzliwego wyrazu.
- Widzisz, mój problem polega na tym, że wszystko znów się zaczyna mącić. Wczoraj wymieniłem kolejnych kilka chłodnych zdań z Astrid. Wszystko przez ten głupi pierścionek - Chłopak zawiesił głowę na dłoniach i westchnął, powstrzymując emocje w duchu.
- Nadal go nie znalazłeś? - spytała Valka zatroskanym tonem.
- Nie, chociaż szukałem go wszędzie... - odparł załamany.
- Powiedziałeś jej to?
- I w tym właśnie cała zabawa, że nie. Powinienem? - chłopak podniósł wątpliwe spojrzenie na matkę.
- Wydaje mi się, że powinna znać prawdę. Uniknąłbyś tych wszystkich kłótni. - powiedziała z nutką życzliwości w głosie.
- To na pewno... - mruknął - męczą mnie te idiotyczne sprzeczki, wiesz?
- Wiem.
Valka spojrzała na niego z troską.
- Umówmy się tak. Gdy tylko Astrid wróci, opowiesz jej o wszystkim - rzekła krzepiącym tonem.
Czkawka przewrócił teatralnie oczami, ale w duchu czuł się o wiele lepiej niż przed rozmową.Wiedział, że matka wesprze go w sprawie, ale nie oczekiwał takiej poprawy swego nastroju i nastawienia do życia. Spojrzał na nią z wdzięcznością i energicznie nabił pachnącą rybę na widelec.

___________________________________________________________________________

Z okazji moich jutrzejszych urodzinek postanowiłam obdarzyć Was rozdziałem już dziś ^^
Nie jest szczególnie nadzwyczajny, bo w skupiłam się głównie na Valce i Czkawce, co dla fanów hiccstrid (których łącznie ze mną jest dużo ♡‎) nie jest rzeczą atrakcyjną. Tak czy owak, jest chyba całkiem w miarę :>
Pozdrowionka! ^^
PS. Głupi tytuł.. znowu ;-;
Enjoy! :))
~Szczerbatkowa #hot14






niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty szósty - "Kiedy oświadczyny?"

- Chodź Czkawka, porozmawiamy chwilkę. - Hans chwycił ramię chłopaka, odciągając go od tłumu siedzących przy ławach wikingów. Wszyscy bawili się w najlepsze na popołudniowym obiedzie, witającym gości.
- To niesamowite, że po tylu latach znów mogę cie zobaczyć. - mężczyzna spojrzał na niego swymi szarymi oczami z dobrodusznością, gładząc długą, białą brodę - Pamiętam, gdy jeszcze leżałeś w kołysce. Pamiętam też twoją mamę, jak zmieniała ci pieluszki.
Mężczyzna na same wspomnienia uśmiechnął się do siebie, patrząc z wyczekiwaniem na Czkawkę.
- Skąd znasz moich rodziców? - powiedział chłopak z nutką zdziwienia w głosie.
- Stoik był moim przyjacielem. Jeszcze dwadzieścia lat temu nie byłem przewodniczącym rady Smoczej Federacji, prowadziłem spokojne życie najzwyklejszego w świecie wikinga. Gdy byłeś niemowlęciem, często was odwiedzałem. Wtedy twoja mama zniknęła, a Stoik całkiem urwał ze mną kontakt. Nasze losy przestały się łączyć, i w końcu każdy poszedł w swoją stronę. Naprawdę, nawet nie przychodziło mi do głowy, że kiedyś spotkam cię jako wodza. Gdy całą północ obiegła wiadomość o śmierci twego ojca, porządnie się załamałem. Przecież nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać...
- I ja też - mruknął Czkawka, wbijając spojrzenie pełne żalu w podłogę. Nie chciał już wracać do tych okropnych wspomnień. Teraz miał Hansowi za złe, że w ogóle śmiał poruszyć ten temat. Czy jest coś gorszego niż śmierć ojca, który przez całe życie był jedynym przewodnikiem i wzorem?
Mężczyzna spojrzał na niego.
- Przepraszam, jeśli powiedziałem coś nie tak... Po prostu wciąż mam wyrzuty sumienia, których zapewne nie zatrę do końca życia. - mężczyzna wziął głęboki oddech i dodał raźniejszym tonem po chwili - Nie martw się. On na pewno jest i obserwuje nas z góry. Dam głowę, że jest z ciebie dumny.
Zrobiłeś tyle, ile pięciu wodzów przed Stoikiem. Ta wyspa zawdzięcza tobie naprawdę wiele - smocze wyścigi, akademia, treserzy smoków. Teraz na Berk zjeżdżają się wikingowie z całej federacji! To naprawdę ogromny sukces - Hans uśmiechnął się do niego szeroko i w geście pokrzepienia klepnął go zdrowo w ramię - to duży zaszczyt, że rozmawiam z takim wodzem jak ty!
Czkawce zrobiło się trochę raźniej po wysłuchaniu tych wszystkich miłych zdań wypowiedzianych w jego stronę. Wiedział, że to prawda. Wiedział, że Berk zawdzięcza mu bardzo dużo. Stoik przeszedł do historii ze swoimi wielkimi czynami, a teraz on, jako następca wielkiego wodza, musi kontynuować wszystko to, czego nie zdążył jego ojciec.
Czkawka uniósł dziękczynne spojrzenie na mężczyznę, który wciąż uśmiechał się do niego szeroko. Miał dużo zmarszczek na swej starganej przez życie twarzy. Skąd on bierze tyle energii i ciepła?
- Zawołaj swoją mamę, hm? Nie widziałem jej chyba z ponad dwadzieścia lat! - Hans skrzywił lekko usta, klasnąwszy w dłonie - Chcę z nią trochę pogadać.
Chłopak jak oparzony podskoczył ze swojego miejsca i przeciskając się szybko przez tłum, dobił do ławy, gdzie siedziała Valka jedząca apetycznie pachnącego kurczaka.
- Chodź mamo, przywitasz się z Hansem. - Czkawka pociągnął matkę za dłoń, napotykając opór z jej strony.
- Poczekaj synku, dokończę jeść i pójdziemy. To coś ważnego? - kobieta podniosła na niego spokojne spojrzenie.
- Coś ważnego! - powtórzył za nią chłopak - nie widziałaś go przecież dwadzieścia lat!
Valka uniosła brwi w zdziwieniu.
- Kogo?
- Hansa, a kogo innego? - odparł Czkawka, jakby to było oczywiste.
- To ten sam Hans Grzebalec? Hans, który przyjaźnił się ze Stoickiem, gdy byłeś malutki? -  o mało nie zakrztusiła się kurczakiem.
- Tak, tak - kiwnął głową ze zniecierpliwieniem - chodź!
Kobieta szybko wstała od stołu, ciągnięta za rękę przez syna.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że go znasz? - rzucił przez ramię Czkawka do matki, wymijając zbitą grupkę wikingów.
- Kiedy nie wiedziałam, że to on! - odparła na to, z wyraźnym podekscytowaniem w głosie.

***

Czkawka siedział przy stole, pochylony nad otwartą księgą. Trzymając w dłoni swój węgielkowy ołówek, szkicował starannie Zębacza na pożółkłym papierze. 
- Czy długo jeszcze? - spytała przez ramię Astrid, stojąc przy żelaznej płycie gdzie smażyły się ziemniaki.
- Jeszcze chwilka - odpowiedział nieobecnym głosem chłopak, dokładnie nakreślając kolce na ogonie smoka - chwilka.
Dziewczyna opierała się jeszcze chwilę o blat, stukając palcami w drewno.
- Pójdę wydoić Kunegundę. - rzekła wspaniałomyślnie - przypilnuj, by się ziemniaki nie spaliły.
- Jasne - mruknął Czkawka, niezbyt zastanawiając się nad sensem słów do niego wypowiedzianych. Odrywając się nad chwilę od rysunku, zamyślił się nad cudownym przypadkiem spotkania mamy i Hansa. Kto by się spodziewał, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczą? Na samą myśl radości matki ze spotkania po latach uśmiechnął się do siebie. 
Coś zasyczało przy blacie. Ziemniaki!
Czkawka poderwał się sponad stołu i szybko ściągnął garnek z płyty.  Zajrzał do środka, a para wodna zasłoniła mu na chwilę widok. Oprócz zapachu spalenizny na dnie znalazł warstewkę czarnego osadu, który zapewne był pozostałością z przypalonych ziemniaków. Z wielką nadzieją w sercu, iż Kunegunda będzie odmawiać wydojenia, szybko wsypał ziemniaki do drewnianej miski, a nieszczęsny garnek włożył do wiadra z ogrzaną na ognisku wodą. Dobywszy się pierwszego lepszego ostrego narzędzia zaczął skrobać dno bez litości, wytwarzając tym samym okropny, skrzypiący dźwięk. Szczerbatek leżący pod kominkiem zasłonił uszy łapami, patrząc błagalnym wzrokiem na właściciela. 
- Wybacz, mordko. - zwrócił się do smoka - już kończę.
Gdy od dna odpadła ostatnia część czarnej skorupki, Czkawka wyprostował się z klęczek z lekkim westchnieniem. Wrzucił naczynie do szafki wiszącej nad blatem i rozdzielił rozgotowaną papkę na dwa talerze, resztki nakładając dla Szczerbatka.
- Smacznego - mruknął, podsuwając gadowi gliniany talerz z parującą masą i sam usiadł do stołu. Rozglądnął się czujnie po kuchni, stwierdzając, że wszystko jest w jak największym porządku. Pochylił się ponownie nad rysunkiem, ale widocznie nie dano mu zbyt długo zaznać spokoju.
Do kuchni weszła Astrid z wiadrem mleka, wpuszczając przy okazji podmuch lodowatego powietrza.
Czkawka podniósł na nią wzrok.
- Tak, przypaliłeś ziemniaki. Skrobanie garnka było słychać na pół wioski - dziewczyna uśmiechnęła się chytro, uprzedzając go w jakichkolwiek wytłumaczeniach.
- Tak wyszło - wzruszył ramionami i rzekł tonem artysty - gdy rysuję, nie myślę o niczym innym.
Astrid spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym sceptyzmem i usiadła do stołu. Jedli w ciszy, co chwila wymieniając się jakimiś bezsensownymi zdaniami.
Szczerbatek w kącie spał już na dobre, prychając tylko co jakiś czas. Papkę zjadł bez grymasów, dla niego było i tak wszystko jedno, co je. Byle tylko nie węgorze.
Czkawka nadal szkicował Zębacza, a Astrid myła brudne naczynia.
- Troszkę się pośpiesz, już późno. A muszę to mieć na jutro. - powiedziała przez ramię, zerkając na chłopaka.
- Przypomnisz mi, gdzie wykorzystasz moje dzieła? - spytał zadziornie.
- Nie czuj się taki ważny, Czkawka. To tylko jedna z tysięcy książek o zębaczach.  Tym się tylko różni, że mojego autorstwa. - uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem, czy zdążę - powiedział z nutką niepewności w głosie, podnosząc głowę sponad żółtego papieru. - nie możesz przyjść po to rano? 
- Muszę tam być wcześnie rano. Sam lot zajmie mi dwie godziny. - odparła ze zmartwionym spojrzeniem.
- Zostań na noc. - zaproponował chłopak, ruszając znacząco brwiami.
- Ostatnio wciąż u ciebie nocuje. Nie mieszkam tu.
Zapadła cisza.
No właśnie, nie mieszkam tu.
Astrid spojrzała na Czkawkę beznamiętnym spojrzeniem. Coraz częściej zastanawiała się nad tym, kiedy 
Czkawka postanowi wykonać ten pierwszy krok, jakim były zaręczyny. 
- A może bym tu zamieszkała? - powiedziała beztrosko z uśmiechem na twarzy.
- Czemu nie. Wprowadzaj się nawet teraz - odparł równie uśmiechnięty, udając, że nie złapał aluzji.
- Nie można tak od razu - westchnęła lekko - to nie takie łatwe..najpierw trzeba...
Urwała z wyczekiwaniem, wpatrując się w chłopaka, który w tej chwili nic sobie z
jej słów nie robił.
- Nie słuchasz mnie - rzuciła podirytowanym tonem.
- Skądże - odpowiedział, nadal skupiony na rysunku - po prostu staram się, by wręczyć ci to jeszcze dziś. Jeśli nie chcesz nocować...
Czkawka bardzo dobrze wiedział, o co chodzi dziewczynie. Nie od dziś było mu wiadomo, że Astrid śpieszno było do ślubnego kobierca. Mógłby się jej oświadczyć nawet teraz. Gdyby tylko miał pierścionek.
"Astrid, zgubiłem pierścionek, ale czy zechcesz zostać moją żoną?" - to by brzmiało zbyt głupio, by przypisać to oświadczynom. A zamiast odpowiedzi 'tak' usłyszałby śmiech. Nie, na takie coś nie można targać się pod żadnym pozorem. Lepiej cierpliwie znieść gadaninę.
- Czy ty masz zamiar mi się oświadczyć? - spytała prosto z mostu, co było głównym celem tej rozmowy. Chciała delikatnie, ale Czkawka nie był podatny na jej sugestie.
- Tak - padła tak samo prosta jak pytanie odpowiedź.
- I co w związku z tym? - kontynuowała chłodno - powiesz mi, dlaczego muszę się ciebie pytać o tak oczywiste rzeczy?
- Nie musisz pytać, wcześniej czy później sam to zrobię. Wystarczy odrobina cierpliwości z twojej strony - odrzekł Czkawka błagając w duchu dziewczynę, by zakończyła temat.
- Mam wrażenie, że niezbyt się śpieszysz. Tak długo jesteśmy razem. Nie uważasz, że już czas? - spytała Astrid siląc się na spokój.
- Niektórzy pobierają się w wieku trzydziestu lat i to też jest odpowiedni czas. Musimy być jak inni?
- Nie musimy. Po książkę przyjdę jutro rano.
Wyszła, wzdychając tylko w duchu.

____________________________________________________

Przepraszam, że znowu długo czekaliście. Siła wyższa - nauka ;-; Upodobałam sobie te niedzielne wieczory, nie ma co :D

Enjoy!
~Szczerbata :)


niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział dwudziesty piąty - "Goście zza granicy"

- Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego niebo w nocy jest tak ciemne? - podsunąwszy sobie rękę pod głowę, Czkawka spojrzał na dziewczynę leżącą obok.
- Nie - odpowiedziała całkiem szczerze, nie odrywając wzroku od srebrzystych gwiazd jaśniejących za szybą.
Było miło, ciepło i wygodnie. Leżąc na mięlkiej skórze już od dobrej godziny całkiem zapomnieli o bożym świecie, przyglądając się tylko granatowemu niebu przez szybę, która robiła tu bardziej za obserwatorium astronomiczne Czkawki, niż zwyczajny kawałek dachu. Chłopak był szczerze zadowolony, że drogi prezent zza granicy został wykorzystany do naprawienia szkody powstałej jeszcze za czasów walk ze smokami. Zrobiła tu większy użytek, niż wstawiona w byle jakie okno, które zapewne wychodziłoby na domy w wiosce. A tak, gdy tylko pogoda pozwalała, można było podziwiać księżyc jaśniejący w pełni, gwiazdozbiory i i spadające meteoryty wraz z ich srebrzystymi ogonami. Nie było niczego przyjemniejszego od leżenia pod granatowym płaszczem usianym jaśniejącymi punkcikami, nawet zimą.
- Wydaje mi się, że na mnie pora. - Astrid podniosła się na łokciach z pleców i usiadła po turecku. Czkawka na dźwięk jej głosu obrócił głowę.
- Trochę wcześnie - mruknął  - Kto cię jeszcze dziś potrzebuje oprócz mnie?
- Dom sam się nie posprząta...
- Może i nie, ale jeden dzień nie zrobi mu różnicy - rzekł chłopak, podnosząc brew.
- Ale dziś mam nieprzepartą pokusę posprzątania mojego artystycznego nieładu. Wolę z tego korzystać, bo następna taka okazja może dopiero przyjść za miesiąc. - dziewczyna posłała mu wesołe spojrzenie i wstała, omal nie uderzając czubkiem głowy w strop. - odprowadzisz mnie, prawda?
- A mam inny wybór? - rzekł z teatralnym zrezygnowaniem na jej przesłodki uśmiech.
Zeszli szybko po schodach, narzucili grube wełniane kożuchy i wyskoczyli na zimne powietrze, którego temperatura zapewne już dawno spadła poniżej zera. Wskazująca na to para wodna wypływająca z ich ust i nosów przy każdym słowie i oddechu wyglądała bardziej jak dym albo skupiona mgła, która układała się w małe chmurki.
Z każdym błękitnym spojrzeniem ze strony dziewczyny Czkawka coraz bardziej odwlekał chwilę pożegnania, ale przecież jutro rano znów się zobaczą. Poza tym, trzeba przetrzepać dom w poszukiwaniu pierścionka i posiedzieć trochę ze Szczerbatkiem, który zapewne czuje się osamotniony.
Pocałowali się przelotnie na pożegnanie i chłopak skierował się w stronę swego domu, zacierając dłonie w skórzanych rękawiczkach. Starał się sobie przypomnieć czy uszył je w celach ochrony przed zimnem, czy przed uchronieniem od otarć i odcisków spowodowanych przez uprzęże, siodło i inne szczerbatkowe dziwactwa. Ale i tak gdzieś z tyłu wciąż zostawała niewesoła myśl o zaginionej błyskotce. Co będzie, jeśli się nie znajdzie?
O nie, Czkawka pod żadnym pozorem starał się nie dopuszczać do tak tragicznych myśli. W przyrodzie nic nie ginie, jak mawiają.
Szybko wparował do domu, rzucając Valce przelotne 'cześć' i wbiegł na górę do pomieszczenia, które przywykł nazywać swym pokojem. Poprzewalane sterty pożółkłego papieru leżącego na obszernym biurku, otwarty notes z niedokończonym szkicem Szczerbatka, a obok nieodłączny rekwizyt - ołówek węgielkowy, który umilał chłopakowi każdą chwilę nudy i pomagał szkicować nowo odkryte gatunki smoków, które zresztą mnożyły się jak chwasty w ogródku Valki. Tuż przy biurku piętrzył się, o dziwo, równy stosik starych ksiąg. Ściany zewsząd obwieszone były różnymi ozdobami w postaci uszytych  z włóczki kształtów, kilkoma małymi toporami i dużymi płótnami z malowidłami przedstawiającymi Szczerbatka. Na kredensie tuż przy łóżku nakrytym grubym futrem stała duża świeca, kępa trawy w doniczce i szkatułka. I właśnie owy przedmiot był pierwszym obiektem poszukiwań Czkawki. Bo to tutaj przetrzymywał najcenniejsze rzeczy. Otworzył wieczko z rozmachem i zaglądnął do środka, z wymalowanym na twarzy rozczarowaniem. Pierścionka nie ma.
Doskoczył do szafki, w której zwykł trzymać swoją skromnej ilości garderobę. Po kolei wyciągał każdą rzecz i przetrzepywał w powietrzu, ale nic srebrnego z nich nie wyleciało. Następnym punktem było biurko, a raczej przestrzeń pod papierami. Przerzucając pożółkłe pergaminy nerwowymi ruchami, mamrotał coś pod nosem. Schylając się, zaglądnął jeszcze pod sam mebel. Zdecydował się nawet na włożenie ręki pod kredens, a nuż kapryśny pierścionek wpadł właśnie tam? Wzdrygając się pod dotykiem kępy kurzu i pajęczyn w palce stwierdził, iż jego odwaga poszła na marne, bo po błyskotce ani śladu.
Przetrzepywał pokój przez kolejne dobre minut, ale i tak nic nie znalazł oprócz starego sztyletu, kilku par znoszonych skarpetek i zdechłej myszy.
Opadł na łóżko, wpatrując się tępo w sufit. Teraz już naprawdę miał pustkę w głowie. Zrzucił szybko kombinezon, zdmuchnął świeczkę i zatopił się w kołdrach. Zamknął oczy, starając się odepchnąć ponure myśli. Przynajmniej podczas snu pierścionek da mu na kilka godzin spokój.

***

Był mroźny, słoneczny poranek. Krystaliczne powietrze było nadzwyczaj suche i przejrzyste, ale mimo tego ludzie ochoczo krążyli po wiosce.
Czkawka jak zwykle o tej porze spał w najlepsze, śniąc o dzieciach Szczerbatka. Ze snu tym razem nie wybudziły go promienie słoneczne przebijające się przez okna, tylko stłumiony krzyk matki z dołu. Podniósł się sponad barłogu niczym poparzony i szybko zbiegł na dół.
- Co się stało, że tak krzyczysz? - spytał ospale, przeciągając się mocno z przymkniętymi oczami.
- Do brzegu dobił jakiś statek. Ludzie gadają, że to sam Hans Grzebalec - odpowiedziała kobieta sponad miski, ubijając jajka - wiesz coś może o tym?
Czkawka zamrugał kilkakrotnie i skupił się przez chwilę.
- Miał przypłynąć niedługo... - odparł lekko zaskoczonym tonem - tylko myślałem, że to 'niedługo' będzie trochę dłuższe.
- To dobrze czy źle? - spytała Valka, unosząc na niego spojrzenie.
- Czy ja wiem... chyba dobrze. - powiedział, wzruszywszy ramionami - Po prostu nie spodziewałem się go tak szybko. No nic, czas się ubrać. Nie wyskoczę przecież w samych gatkach na spotkanie z przewodniczącym Smoczej Federacji - wyszczerzył swe zęby w uśmiechu - pójdziesz ze mną?
- Na razie zostanę tutaj, zaszyty zostawię sobie na później - odpowiedziała , lekko unosząc kąciki ust i dodała ponaglająco - leć już.
Czkawka ponownie wbiegł na górę i szybko zarzucił na siebie kostium. Wypadł z domu , jakby goniło go stado Łupieżców i przemknął przez główną ulicę, w międzyczasie zauważając duży statek u brzegu. Na skrzyżowaniu o mało nie zderzył się z Astrid.
- Gdzie tak pędzisz? - spytała, unosząc brwi.
- Hans przypłynął. - odpowiedział Czkawka, wydychając powietrze ze świstem.
- Naprawdę? - zdumiała się dziewczyna - Przecież dopiero wczoraj dostałam list.
- Dziwne, prawda? - mruknął i spojrzał na nią porozumiewawczo, dodając po chwili - Pójdziesz ze mną, prawda?
- Jasne - odpowiedziała bez skrupułów - chodź.
Przeszli kilka przecznic pod ramię i dotarli do spadzistego brzegu, gdzie ku ich zdziwieniu wyczekiwali już Mieczyk, Szpadka, Śledzik i Sączysmark. No tak, tam gdzie coś się dzieje, tam również i oni.
Statek zdążył już zostać przycumowany do pomostu, gdy zza burty wyłonił się duży, potężny człowiek o dobrodusznym uśmiechu. Wyskoczył na skrzypiące belki i uśmiechnął się serdecznie do zebranych.
- Witam was, moi mili! - zakrzyknął donośnym głosem i podszedł do grupki - gdzie znajdę waszego wodza?
- Tu jestem... - odezwał się niepewnie Czkawka, od razu przykuwając uwagę mężczyzny. Hans pogładził długą, białą brodę z zamyśleniem i podszedł do chłopaka.
- A więc ty jesteś wielkim panem smoków! - odezwał się z uznaniem - wiele dobrego słyszałem o twojej wyspie. Jak udało ci się wyrobić tak dobrą opinię?
- To zasługa smoków - odparł z uśmiechem - ja tylko trochę pomogłem.
- Nieprawda - wtrąciła się Astrid z zapałem, zwracając się do mężczyzny - to dzięki niemu latamy teraz na smokach. Zapewne słyszał pan tę historię?
- Któż jej nie słyszał? Również i my na tym skorzystaliśmy - zaśmiał się srebrzyście - poza tym, nie jestem żaden pan. Mówcie mi po prostu Hans.
Nie czekając na reakcję rozmówców, zdrowo uścisnął ich dłonie.
- A więc Hans, zechcesz się może... - Czkawka urwał, wbijając wzrok w chłopaka wyskakującego właśnie ze statku.
Grzebalec odwrócił się gwałtownie, od razu zauważając podejrzliwe spojrzenie wodza.
- A to, mój kochany syn Sedrick! - uśmiechnął się do nich życzliwie, jednocześnie kładąc swoje ciężkie ramię na barkach blondyna - Nie zdążyłem wam o nim powiedzieć, ale chyba to nie sprawi problemu? Bardzo chciał, bym go zabrał ze sobą.
- Smoczych jeźdźców nigdy za wiele - powiedział Czkawka, kryjąc swoje podejrzenia wobec chłopaka i zwrócił się do niego - latasz?
- Dopiero się uczy. - Hans szybko udzielił odpowiedzi za syna, nie pozwalając mu dojść do głosu.
- Właściwie to przypłynąłem tu, by się trochę podszkolić. - powiedział chłopak niepewnym, melodyjnym głosem. Astrid dopiero teraz zauważyła jego obecność i zwróciła ku niemu swe zaciekawione spojrzenie.
- Dobrze trafiłeś - uśmiechnęła się niego szerzej niż zwykle, co Czkawka przyjął z lekkim niezadowoleniem. Jakim prawem Astrid uśmiecha się do niego tak, jak zwykła uśmiechać się do niego?
Blondyn odpowiedział jej życzliwym spojrzeniem z iskierką jakiejś szarmancji.
- Chodźcie, oprowadzimy was po wyspie! - powiedział Śledzik z wesołymi wypiekami na policzkach z nutą podniecenia w tonie. Goście i reszta grupki wesoło podążyli za nim.
A Czkawka nadal ukradkiem spoglądał na Sedricka ostrożnym wzrokiem. Przeczuwał, że będą z tego kłopoty.

____________________________________________________________________________

Dość długo czekaliście na rozdział, ponieważ znowu miałam szlaban na komputer. Pisanie po kawałkach na telefonie mnie męczyło, a dzisiaj usiadłam do komputera i napisałam większość w niecałą godzinkę. :)))
A po drugie, wchodzę na bloggera, a tu szok! 10 000 wyświetleń! Jesteście kochani ^^ 
Dziękuję, pozdrawiam i  życzę miłego poniedziałku :)) (jak to niedorzecznie brzmi :| )
Enjoy!
~Szczerbatkowa


czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział dwudziesty czwarty - ''Akademicka rebelia"

Od kiedy Smocza Akademia została ponownie otwarta, na brzegach Berk  zaczęło pojawiać się pełno statków, w domach roiło się od gości z odległych krajów. Słowem – wyspa w pełni rozkwitała i zdobywała coraz większą sławę oraz reputację. Ponadto, Akademia otrzymała oficjalną licencję od Hansa Grzebalca (przewodniczącego rady Smoczej Federacji, dla jasności) i została wpisana do księgi Smoczych Organizacji.
A kilka miesięcy temu nikt nie pomyślał, że wznowienie akademii przyniesie aż tyle dobrych skutków.
Młody wózd jak i pozostała reszta paczki miała mnóstwo roboty przy szkoleniu nowych jeźdźców. Sztuka latania na smokach cieszyła się popularnością zarówno u dzieci jak i u dorosłych. Trzeba było mieć naprawdę spięty grafik, by każdej osobie poświęcić choć jedną godzinkę dziennie. Dzięki tej nieciekawej sytuacji Czkawka zmuszony był uciec do ostatecznego rozwiązania, jakim były treningi grupowe. (Za którymi zresztą nie przepadał). Bo jak tu znaleźć czas, jeśli chętnych było naprawdę wiele?
Obserwowanie i wydawanie prostych poleceń dorosłym amatorom było całkiem przyjemne, ale gdy na arenę wkraczała młoda hołota w wieku buntu i nienawiści do świata nie obywało się bez zdartych gardeł, obolałych nóg od biegania za smokami i bezsilnym poczuciem tracenia wiary w młode pokolenie. Tak, to ostatnie było szczególnie przytłaczające. Jak nauczyć rebelię, że smoka trzeba podrapać za lewym uchem by zwolnił, a nie za prawym? Przecież oni wiedzą najlepiej. Doświadczeni i przez życie, z hardym i przekornym światopoglądem, którego będą zapewne bronić do upadłego.
Jedno jest pewne, że młodzież była kiedyś bardziej ułożona.
Ale, jeśli 'grono pedagogiczne' (a raczej osoby, które pilnują by nikt się na treningach przypadkiem nie zabił) Smoczej Akademii ma  cokolwiek osiągnąć, musi harować od wschodu słońca do zmierzchu w nieprzystępnych warunkach. Nie było i stanowczo nie będzie innego rozwiązania.
Głowy do góry, uśmiechy na twarzy. Zapowiada się kolejny ciekawy dzień!

***

- Muszę jeszcze raz się zastanowić, dlaczego tu z tobą przyleciałam. Na wyspie jest jeden wielki chaos, a ty zawracasz mi głowę Nocną Furią! - rzuciła ze zniecierpliwieniem Astrid w stronę Czkawki, siedząc pod drzewem - czekamy tu już z godzinę, a po nim ani śladu. Dziękuję za takie wycieczki.
- Za dużo gadasz... - stwierdził, posyłając jej błagalne spojrzenie - słonko świeci, liście spadają. Ciesz się jesienią, bo niedługo zasypie nas śnieg.
- Wolę śnieg, niż spadające liście. - mruknęła z czystej przekory i wbiła wzrok w przeciwną stronę. - Mamy w pogotowiu ryby, czy Szczerbatek wszystkie zeżarł?
- Mamy, mamy... - odpowiedział chłopak, rzucając okiem na przysypiającego smoka - może zrobimy rundkę wokół wyspy?
- Niech będzie. - powiedziała od niechcenia, ale szybko odwróciła głowę w stronę gąszczu liści z której dobiegł cichutki szelest.
Szczerbatek podniósł lekko uszy, wytężając wzrok.
- Co jest? - szepnął Czkawka do smoka, jednocześnie się rozglądając.
- Może teraz ukaże się nam nasza świętość. - mruknęła Astrid, wycofując się lekko.
Złote liście znów zaszeleściły. Wyraźnie skrywały pod swoim płaszczem jakiś duży, granatowy kształt. Najpierw ostrożnie wyłonił się czubek nosa. Powoli pomiędzy krzakami przebił się różowy język, a potem cała głowa.
Smok wyglądał w tym momencie naprawdę przezabawnie, z głową przyozdobioną złocistym pióropuszem z wyraźnym zdezorientowaniem w oczach. Obydwoje cofnęli się za gruby pień drzewa, gdy Szczerbatek uważniej przyjrzał się nowo przybyłemu delikwentowi. Najpierw pomału podszedł, przekonany, że nikt go nie widzi. Jednak gdy drugi smok znacząco prychnął, Szczerbatek nabrał czujnej postawy.
Na razie nic nie wskazywało na to, by smoki były do siebie wrogo nastawione. Bogu dzięki.
Ani Astrid, ani Czkawka nie chcieli po raz drugi przeżyć ataku szaleńczych strzałów plazmą z pysków Nocnych Furii, które ostatnim razem o mały włos nie pozbawiły ich życia.
Szczerbatek lekko nachylił głowę w stronę smoka, i ukazując dziąsła, otworzył swe granatowe nozdrza. Wdychając woń osobnika, podszedł kilka kroków i usadził swe cztery litery tuż przed nim. Oznaczało to, że jego nastawienie jest jak najbardziej przyjacielskie. Drugi smok zrozumiał intencje kolegi, więc czym prędzej przystąpił do jego obwąchiwania.
- No, najtrudniejsze za nami. - mruknął cicho Czkawka do ucha dziewczyny, z ulgą przyglądając się parze Nocnych Furii.

***

- Ile razy wam powtarzałem, że smoka nie dźga się piętami! - Jeśli anielska cierpliwość Śledzika była u granic, musiało być kiepsko - One tego nie cierpią!
Chłopak rzucił wzrokiem błagającym o pomoc w stronę Czkawki, a ten w odpowiedzi zwrócił się rzeczowo do małej grupki wikingów w nastoletnim wieku.
- Chłopaki! - zakrzyknął, a ci od razu rzucili na niego swe pogardliwe spojrzenia - Jeśli chcecie się czegokolwiek nauczyć, schowajcie na chwilę dumę do kieszeni i
słuchajcie tego, co kolega do was mówi, bo może kiedyś dzięki temu nie stracicie żywota. Zawsze zamiast was możemy wziąć inną grupkę, która naprawdę chce się czegoś nauczyć.  - Czkawka poniósł chytro brwii na widok lekko zdezorientowanych min rebelii. 
Przez resztę treningu nie mieli już nic do powiedzenia, niczym potulne baranki latali wokół areny, sprawiając duży uśmiech satysfakcji na twarzy Śledzika.
- Widzisz, młodzież też trzeba tresować. Jak smoki. - mruknął do niego Czkawka, uśmiechając się lekko z rozbawieniem. 
Wszyscy zdążyli sobie odmrozić nosy, palce i stopy, więc w końcu trening ku uciesze młodych dobiegł końca.
Na dworze było już całkiem ciemno i zimno. Tylko księżyc niewinnie przebijał się przez warstwy szarych chmur, które niechybnie zwiastowały kolejną deszczową noc. Teraz czekano tylko na to, aż kropelki wody zmienią się w lodowe płatki i Berk pokryje gruba, puszysta warstwa śniegu, która zapewne nie zniknie już do wiosny. O tak, zimy na Berk były wyjątkowo surowe, lecz na szczęście mieszkańcy wyspy zdołali przywyknąć. W końcu, czy mieli inny wybór? 
Mimo tego, że Wandale byli odporni na tęgi mróz, Czkawka miał na dzisiaj serdecznie dość lodowatego wiatru i mgły. Jedyne o czym teraz marzył to ciepła kąpiel i łóżko. Chwycił się za swój nos skostniałymi palcami, w celu ogrzania bezbronnej części ciała. Dlaczego nikt nie wymyślił rękawiczek lub futer na nos?
Z tą okropną myślą zaczął iść przed siebie, zamykając po drodze właz na arenę. Przeszedł przez kładkę, gdy ktoś chwycił go za ramię.
- Czkawka, zaczekaj chwilę - z ciemnej otchłani wyłoniła się Astrid z ciepłym uśmiechem na twarzy - w końcu cię złapałam.
Dziewczyna zawiesiła się na jego szyi i cmoknęła w usta, pozwalając mu na chwilę zapomnieć o chłodzie. 
- Dostałam dzisiaj kolejny list, przyjęli mnie do Zębatego Stowarzyszenia! Ogólnie, miałam dziś masę roboty z wypełnianiem formularzy, musiałam załatwić papiery dla Wichurki i na dodatek poleciałam z bliźniakami do Sanktuarium. Sieroty się zgubiły i ich szukać musiałam. A gdy już  wróciłam do domu zastałam na moim stole kolejny list. Zgadnij od kogo? Od Hansa Grzebalca! - Astrid nawet nie zrobiła przerwy by dać Czkawce chwilkę na zastanowienie, tylko dalej trajkotała z rumieńcami na policzkach - Napisał, że wpadnie do nas niebawem. Zastanawiam się tylko, dlaczego napisał do mnie, a nie do ciebie? Może po prostu wolał przekazać to mi, bo mnie już mniej więcej zna. A tobie jak dzisiaj poszło? Tak w ogóle, to masz czerwony nos. - Astrid uśmiechnęła się do niego szeroko i oplotła jego skostniałe palce swoimi dłońmi opatulonymi w puchate rękawiczki.
- No, tak sobie. Było ciężko, ale daliśmy radę. - odpowiedział Czkawka, niechętnie wspominając dzisiejszy dzień. Spojrzał w jej wesołe oczy i uśmiechnął się mimowolnie. 
- Obiecuję ci, że jutro już przyjdę na arenę. Tylko dziś miałam taki szalony dzień. - zaśmiała się delikatnie dziewczyna - było aż tak źle beze mnie?
- Nawet gorzej. Chodź na kolację. - Czkawka ujął ją pod łokieć i pociągnął w stronę pomarańczowych pochodni w głębi wioski.
Jak to dobrze mieć osobę, której uśmiech spędza wszystkie nieprzyjemne myśli z umysłu i sprawia, że choć wieczór pod koniec okropnego dnia może być przyjemny. 

_____________________________________

Dzisiaj postanowiłam, że rozdziały będą znacznie dłuższe. Doszłam do tego, że musi być i jakość i ilość. :} Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. ^^ Staram się wciskać w miarę dużo hiccstrid, bo sama mam do nich słabość. :))
Jeszcze jedna sprawa - planuję wprowadzić nowego bohatera. Jakiego - zobaczycie za tydzień(bo na taki czas planuję napisać kolejny rozdział) :} 
Znowu z przepraszam za niewyśrodkowany tekst, literówki i tym podobne, ale znowu piszę z telefonu. ;-;
Tak czy owak, życzę miłego (i ciemnego) wieczoru! :3

Enjoy!
~Szczerbatkowa





piątek, 14 listopada 2014

Rozdział dwudziesty trzeci - "Rozmowy"

Czkawka zapukał do drzwi. Zimne powietrze dawało się we znaki, a drzwi się nie otwierały. Zapukał więc raz jeszcze, mocniej, gdy ostry wiatr wpełzł mu pod futrzasty kaptur.
- Już, już idę! - z wnętrza dobiegł melodyjny, stłumiony głos. Astrid szybko wychyliła głowę Zza progu, wpuszczając go do środka.
- Co cię przygnało w taką zimnicę? - spytała, siadając przy stole - nie miałeś pomagać Pyskaczowi z kuźni?
- Miałem, ale ulotniłem się przedwcześnie.
- Bo...? - blondynka uniosła pytająco brwi.
- Sam mnie do tego zmusił. Nalegał, żebyśmy polecieli na wyspę Śliskokrzaków. - odpowiedział chłopak, siadając na przeciwko.
- Powiedziałeś mu? - dziewczyna poderwała na niego wzrok sponad kawałka pergaminu.
- Samo jakoś wyszło... - mruknął niemrawo.
Dziewczyna spojrzała na niego krzywo.
- No co? - obruszył się, nie do końca chętny wyznać, iż to on sprowadził rozmowę z Pyskaczem na te tory.
- Czkawka... - Astrid przechyliła głowę, patrząc na niego błagającym spojrzeniem.
- Eh, sam napomniałem o tym w rozmowie. - powiedział  ze zrezygnowaniem w głosie. - potrafisz z człowieka wyciągnąć wszystko. Czasami mam wrażenie, że lekko nadużywasz tej swojej siły woli. - powiedział z nutką rozbawienia w głosie
Ona pokręciła tylko głową z lekkim uśmiechem.
- Przeszkadzam ci? - spytał, dopiero teraz zauważając pożółkły pergamin leżący u jej dłoni.
- Nie.. Właściwie czytałam tylko list od Smoczej Federacji, z samego Rammardu. Otrzymali moje papiery, czekam tylko na zatwierdzenie. - odpowiedziała głosem tym razem przepełnionym dumą.
- No to gratuluję serdecznie. Nie codziennie otrzymuje się list od głównego przewodniczącego rady.  - odpowiedział, promieniąc się do blondynki.
Popatrzyła na niego badawczo.
- Co? - spytał niepewnie po chwili milczenia, podczas gdy dziewczyna nadal świdrowała go wzrokiem.
- Nic. - oderwała od niego wzrok, wstając od stołu.
Podchodząc do kredensu, chwyciła garnek i nalała do niego wody w celu zaparzenia ziół
- Polecisz ze mną na wyspę? - rzekł Czkawka do jej pleców.
- Jeśli ładnie poprosisz... - odpowiedziała, uśmiechając się do niego wdzięcznie przez ramię.
Chłopak jak na komendę wstał od stołu i podszedł do Astrid, chwytając ją za rękę. Obróciwszy ją ku sobie, objął w talii.
- Bardzo ładnie proszę. - Czkawka spojrzał na nią chytro. Ta już nabrała powietrza w płuca, ale zanim zdążyła wypowiedzieć jakiekolwiek słowa sprzeciwu, chłopak zatkał jej usta długim, soczystym buziakiem.

***

Gęsty zagajnik. Mimo słonecznej pogody, całkiem ciemny. Drzewa powalone, omszałe, grube konary sprawiały, że cały krajobraz nabierał tajemniczej atmosfery wiszącej w lekko zamglonym powietrzu.
Mirilla wpatrywała się niemo w twarz Morguna, jakby chciała wyczytać coś z jego umysłu.
- Nie podziękujesz mi? - wychrypiał z grymasem na pociętej bliznami twarzy,przerywając ciszę.
- Za co? - odpowiedziała  pytaniem na pytanie opryskliwie.
- Dagur jest zbyt dużym tchórzem, by wysłać Czkawce list.
- To ty to zrobiłeś? - rzekła tonem odkrywcy. Nie takiego obrotu sprawy się spodziewała. - skąd wiedziałeś?
- Mam swoje źródła - odpowiedział wymijająco.
- W takim razie dlaczego nie przylecieliście mi na ratunek tylko zrzuciliście robotę na Czkawkę? - spytała zgryźliwie.
- To by było zbyt ryzykowne. Wolałem nie rzucać się w ogień, a z Dagurem rozprawić przy innej okazji. - powiedział hardo, choć dla Miris była to kolejna nic nie znacząca wymówka. Zdążyła pogodzić się z prawdą, że Morgun ma ją w głębokim poważaniu.
- Po prostu powiedz, że ci się nie chciało. - mruknęła, spoglądając na niego ze znudzonym zrezygnowaniem.
- Po co mam sobie brudzić ręce krwią, skoro może to zrobić wódz Berk? - spytał z wyraźnym szyderstwem w głosie.
- No tak, po co. - powtórzyła po nim głucho i dodała po chwili namysłu - I właśnie dlatego nie możesz dojść do władzy. Nic ci się nie chce. Marnujesz okazje, które przelatują ci przed nosem, a gdy się budzisz, jest za późno. Nie będę się dziwiła, gdy twoje doskonałe plany ponownie nie wypalą. I znowu stoczysz się w dół i zaczniesz szukać kolejnego frajera jak ja. Mam nadzieję, że nie znajdziesz. I po tym wszystkim zrozumiesz swoje błędy, staniesz się nikim. Życzę ci tego z całego serca. Widzimy się niebawem, na razie.
Miris szybko czmychnęła wgłąb lasu, zanim Dagur pojął sens wszystkich słów wypowiedzianych w jego stronę.

__________________________________________________________________________

No cóż, rozdział długością nie grzeszy, ale wydaje mi się, że jest całkiem ok.
Głupi tytuł, bo w sumie nic innego nie pasowało. ;-;
Właśnie złapała mnie jesienna chandra... ech, ta ciemność za oknem o 17.00. |: 
Cóż, pokrzepiam się myślą, że za równy miesiąc moje urodzinki, a za 41 dni... święta! ^^

Enjoy!
~Szczerbatkowa

czwartek, 13 listopada 2014

Podsumowanie ankiety!

Dwutygodniowa ankieta w końcu się zakończyła i z radością pragnę ogłosić, iż wzięło w niej aż 29 osób, a co za tym idzie, mam około 30 czytelników! ♥
Chciałam Wam ogromnie podziękować, że zmarnowaliście 5 sekund na kliknięcie w tej ankiecie. Teraz przynajmniej wiem, że ktoś jednak docenia moje bazgrołki. ^^
Chociaż ponad połowa z Was ogranicza się do czytania, a mała garstka osób zawsze stara się komentować i tak zrobiło mi się miło i ciepło na sercu. :}
Dobra, koniec tego słodzenia. Tak czy owak, DZIĘKUJĘ! ^^

Pozdrawiam gorąco :))
~Szczerbatkowa 

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział dwudziesty drugi - "Szyszki"

Astrid powoli otworzyła oczy, czując na ramieniu delikatne łaskotki. Przekręciła głowę, przerzucając swój zepsuty przez noc warkocz i uniosła się sponad kołder.
Zasłony w zaciemnionym pokoju były dokładnie zasunięte, więc jak tu ocenić godzinę?
Dziewczyna stawiając nogi na skrzypiącym drewnie narzuciła cienkie futro na koszulę nocną. Od razu gdy uchyliła drzwi od sypialni, dopłynął do niej smaczny zapach jajecznicy na wędzonym mięsie.
Oczekując widoku Czkawki przy palenisku, weszła do kuchni i przeciągnęła się mocno.
- Dzień dobry wszystkim - sapnęła z ospałym uśmiechem, spoglądając na Valkę - cóż tak pięknie pachnie?
- Zazdroszczę ci, że niebawem będziesz go miała u siebie w domu! - uśmiechnęła się chytro Valka i westchnęła teatralnie - co ja będę jeść?
- Będziesz jeść u nas. - odpowiedział znad blatu Czkawka, spoglądając na nią ostrzegawczo.
Astrid ledwo zastanowiła się nad sensem słów "u siebie w domu" i "jeść u nas", ale jej nierozbudzony mózg zdobył się tylko na polecenie uśmiechnięcia się z przymkniętymi oczami. Wypowiedziane przez nich zdania wypuściła drugim uchem, bowiem teraz myślała tylko o jajecznicy. Podeszła do blatu i otworzyła szafkę w zamiarze rozłożenia talerzy. Przeszkodził jej w tym chłopak, przyciągając ją do siebie.
- Jak ci spało w moim twardym łóżku? - spytał z nutką rozbawienia w głosie.
- Całkiem dobrze. Jajecznica ci się przypala. - cmoknąwszy go w nos, wyrwała się z uśmiechem z objęć.
- Mirilla wspominała coś o swoim wczorajszym cudownym uzdrowieniu? - Czkawka zwrócił się do matki, ściągając patelnię z płyty.
- Tak, sama się jej spytałam - odpowiedziała kobieta, opierając się łokciem o krawędź stołu - opowiedziała mi nieco o tym. Nie powiem, byłam pod wrażeniem jej zasobów wiedzy.
- Jeśli uczyła ją sama szamanka, to chyba dość oczywiste...
- Mimo tego, ukłuło to moją ambicję. - zaśmiała się do siebie - dwadzieścia lat ze smokami, a nie wiedziałam takich rzeczy!
- Za to na pewno wiesz, jak łatwo ogłupić smoka. - odparł z pokrzepiającym uśmiechem, podchodząc z parującą zawartością na patelni - dużo czy mało?
- Mało, wczoraj nieźle się najadłam.
- Chwila... a co było wczoraj? - spytała szybko Astrid, nie do końca pewna swoich wspomnień.
- Chyba powinnaś pamiętać, że wczoraj było ognisko. Aż tak dużo nie wypiłaś... - zarechotał Czkawka, podsuwając jej talerz.
- Bardzo śmieszne. - odpowiedziała z przekąsem, zatapiając wykrzywiony widelec w żółtej papce - Po prostu się jeszcze nie rozbudziłam, ot co. W ogóle to nie wiem, co mnie skłoniło, by spędzić tu dzisiejszą noc...
- On ma niezwykły dar przekonywania, nie od dziś to wiemy.  -  mruknęła kobieta, patrząc z rozbawieniem na syna. Jakby chciała go poczochrać po kudłatej głowie, ale przeszkadzał jej kawałek stołu, który ich dzielił.
- Tak, tak... - odpowiedział ze znudzeniem i odezwał się po chwili - wiecie co? Od wczoraj męczy mnie jedna sprawa. Macie może jakieś kreatywne pomysły, skąd u Szczerbatka znalazła się żywica?
Pytanie tak niemal oczywiste, a wprawiło pozostałą dwójkę we wspólne zaskoczenie. Właściwie nikt się nad tym nie zastanawiał, nie było dość czasu.
- Jedyne co mi przychodzi do głowy to szyszki. - rzekła po chwili zastanowienia Valka, z wzrokiem wbitym w posępną twarz syna - nie ma chyba innej możliwości.
Czkawka przeniósł wzrok na Astrid, która w potwierdzeniu kiwnęła głową.
- A skąd ... - chłopak urwał i podniósł brwi w olśnieniu, jakby wpadł na pomysł odnowienia gatunku Nocnej Furii - już wiem!
- Co? - spytała z niepewnością w głosie Valka, oczekując szybkich wyjaśnień nagłego przypływu wiedzy.
- Masz rację, to były szyszki. Gdy odlatywaliśmy, pod nogami Szczerbatka leżało kilka. Wtedy szybko to pominąłem, bo nie było czasu na zastanowienia... ale, mamo, to może być chyba przełomem do naszej zagadki.
- Otóż to. - kiwnęła kobieta głową, jednak dalej miała wyczekujący wyraz twarzy - Lecz jak wytłumaczymy szyszki akurat w tym miejscu?
- Może po prostu sobie leżały. To chyba nie jest nic dziwnego. - wtrąciła się Astrid, wzruszając ramionami.
- O nie, na wyspie Łupieżców nie rosną iglaki. - odpowiedział szybko Czkawka.
- Po co Dagur miałby truć Szczerbatka? - powiedziała Valka, jak gdyby wyprzedziła myśli chłopaka.
- No właśnie. - mruknął, unosząc lekko brwi. - Dobre pytanie.

***

Ogień buchał znad paleniska, ale nie na tyle mocno, by można było ogrzać żelazo. Pyskacz kilka razy mocno nacisnął miech, po czym położył wyszczerbione miecze na rozgrzanym węglu.
- I powiedz mi, jak tu znaleźć czas? - zakrzyknął Czkawka przez ramię, wbijając gwoździe w tarczę - mam tyle zajęć, że coraz trudniej znaleźć mi czas na polatanie na Szczerbatku, lub chociaż spokojną chwilę w towarzystwie Astrid - spojrzał na wymowną minę wąsacza i dodał z przekąsem - albo kogokolwiek innego. Dlaczego to wszystko stało się tak wcześnie?
- Tylko nie zrzucaj winy na ojca... - odpowiedział skrzypiącym głosem Pyskacz - on ma najmniej winy w tym wszystkim.
- A czy ja coś takiego powiedziałem? - obruszył się chłopak - Po prostu podsumowuję, jaka jest sytuacja. A ty mi jeszcze mówisz, bym leciał na wyspę Śliskokrzaków by przyjrzeć się tej Nocnej Furii. 
- Przecież ci nie każę. - obrócił się ku niemu ze skrzywionym wyrazem twarzy - zresztą obydwoje wiemy...
- Jesteś jedną z niewielu osób, które o tym wiedzą. I wiesz, zaczynam żałować, że w ogóle o tym wspomniałem. - westchnął głęboko Czkawka, przypominając sobie ni z tego ni z owego bliźniaki. Że też pech chciał i Mieczyk i Szpadka musieli się o tym dowiedzieć.
- Widzę, że jesteś nieco uczulony na ten temat. Już milczę. - Pyskacz ze zrezygnowaniem zdecydował się zakończyć rozmowę, która i tak do niczego nie prowadziła. Przełożył rozgrzane żelazo ciężkimi szczypcami i chwycił w dłoń młotek.
- A właśnie... - chłopak położywszy tarczę na blacie, podszedł bliżej mężczyzny - mam jedną sprawę.
Pyskacz wyczuł niepewność w jego głosie, która świadczyła o tym, że sprawa jest nieco delikatniejsza, ale równie dużej wagi.
- Mów, nie krępuj się! - klepnął go zdrowo w ramię, jednocześnie lekko wybijając z równowagi.
Czkawka zaczął świdrować go spojrzeniem, ale nie udało mu się przekazać wiadomości telepatycznie.
- Nie znalazłeś gdzieś pierścionka? - wydusił z siebie wreszcie, a na jego twarz wstąpił ledwo widoczny rumiany odcień. 
- Pierścionka? - Pyskacz podniósł brwi z zdumieniu.
- No... tak. Taki srebrny, z niebieskim kamieniem. - odpowiedział szybko chłopak, siląc się na obojętny ton. 
- Niestety, ale nie. To dla Astrid? - spytał pomimo tego, że znał odpowiedź. Siląc się na zachowanie powagi, oczekiwał na jego reakcję .
Czkawka kiwnął tylko głową, wdzięczny Pyskaczowi za jego jasny umysł. Naturalnie, nie miał ochoty na wypowiadanie kolejnych krępujących dla niego słów. 
- Dobrze, to ja już pójdę. Polecę na tą wyspę. - powiedział po chwili niezręcznej ciszy, wypełnionej tylko wymianą spojrzeń. Skinął mężczyźnie na pożegnanie i szybkim krokiem wyszedł z kuźni. 

__________________________________________________________________________

Wiem, taki wymowny, oryginalny tytuł. 
Mnie się osobiście tak średnio podoba ten rozdział, ale pierwsza część generalnie miała na celu wyjaśnienia powodu choroby Szczerbatka, żeby nie było wątpliwości. Reszta to w sumie taka gadka szmatka... no cóż, nie jestem zbyt dumna. xD
Tak czy owak, posuwamy się do przodu, yay! :}
Podziękowania, bla bla...
Dziękuję za opinie odnośnie wyglądu. :3
Dziękuję za 9000 wyświetleń. ♡‎
Dziękuję za oddane głosy w ankiecie, której podsumowanie będzie jutro lub pojutrze. :}
Koniec podziękowań.

A jutro do szkoły, buu :<
No, to chyba tyle. 
Paa! ♡

Enjoy!
~Szczerbatkowa

niedziela, 9 listopada 2014

Nowy wygląd!

I jak, podoba Wam się?
Szczerze mówiąc tamten już lekko mnie nudził, a chciałam zrobić coś nowego, więc oto jest. :}
Piszcie swoje opinie albo zaznaczajcie w reakcjach! c:

Enjoy!
~Szczerbatkowa

Ps. Jeśli by Wam się nie spodobał, mogę zmienić na stary |:

sobota, 8 listopada 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy - "Pierścionek"

Rozdział dedykuję Crazy Dream, która wpadła na ten genialny bieg wydarzeń. :D

Smark zapukał raz i drugi, opowiedziała mu tylko cisza. Z oddali dało się już słyszeć muzykę i gwar na ogniska, co jeszcze bardziej go wzburzyło. Nie był na tyle błyskotliwy, by sprawdzić, czy Czkawka przypadkiem nie poszedł już na zabawę. Cóż, nie wszystkich matka natura obdarzyła bogatym intelektem.
Chłopak nacisnął w końcu klamkę, a drzwi ku jego zdziwieniu, uchyliły się łagodnie pod naporem.
- O, otwarte. - zdziwił się na głos i wychylił się za próg, stwierdzając, że w domu nikogo nie ma. Wszedł z lekką niepewnością.
- Czkawka? - zawołał ze zmieszaniem - jesteś tu?
Nie wiadomo, jakiej odpowiedzi oczekiwał Smark, ale meble i ściany nadal stały w miejscu. Chcąc nie chcąc, opadł na coś w rodzaju tapczanu niedaleko drzwi, postanawiając, że poczeka. A nuż Czkawka za chwilkę wróci?
Splótł dłonie i położył je na brzuchu niczym mnich. Rozglądając się po mieszkaniu, zagwizdał beztrosko. Przyglądając się bordowym paskom wyszytym na miękkich, wypchanych owczą wełną poduszkach, niecierpliwił się coraz bardziej. Jego mięśnie po kilku minutach zapragnęły ponownego ruchu, więc poderwał się gwałtownie do góry. Coraz mocniej utrwalał się w swym przekonaniu, iż czekanie w izbie nie ma najmniejszego sensu.
Krążąc wolnymi kroczkami dookoła pomieszczenia, wpatrywał się z niemałym zainteresowaniem w stronę pozostawionego talerza z resztką ryby. Kiszki grały marsza, więc siła wyższa skłoniła go do dyskretnego połknięcia zimnego kawałka upieczonego mięska.
Smark oblizał się smakowicie, gdy poczuł coś twardego pod podeszwą. Podniósł tylko brwi w lekkim zdziwieniu, ale nie potrzebował wiele czasu, by zbagatelizować owy fakt.
Westchnął głęboko i zrezygnowanie wyszedł z izby, usprawiedliwiając się, iż miał dobre chęci. A to, że Czkawka się nie pojawił to... jego problem?
Tak czy owak, wywołało to u niego lekkie poczucie winy, więc chłopak z delikatnym speszeniem opuścił werandę i wkroczył na kamienną uliczkę. Przemierzając krótką długość szybkim krokiem wpadł na plac oświetlony pomarańczowym światłem ognia. Wokół stały pochodnie, porozwieszane lampy. A na środku buchało ognisko, z którego czerwone iskierki unosiły się w czarne niebo.
Krajobraz niczym z bajki, jak gdyby z uroczystego pożegnania jesieni.
- Smarkuś! - Mieczyk rozchylił ku niemu ramiona niczym stęskniona matka, szczerząc się w szerokim u śmiechu - gdzieś ty był? Siadaj tu z nami i opowiadaj!
Mieczyk zatoczył się, chwytając Smarka za grube ramię. Podeszli szybko do ławy i usiedli wśród całej reszty grupy. Chłopak rozglądnął się po otaczających go twarzach i stwierdził, że tylko on jedyny nie wychylił kufla grzanego piwa.
- Chłopaki, nie wiecie, gdzie się podział Czkawka? - spytał ni z tego ni z owego, wywołując zaskoczenie u pozostałych.
- Czkawka, racja! - Szpadka przyłożyła palec do skroni - poszedł gdzieś chyba...
- Poszedł gdzieś z Astrid. W okolice lasu, kto ich tam wie... - wtrąciła się znudzonym głosem Miris.
- Poszli do lasu... - Szpadka poruszyła znacząco brwiami, chwiejąc się na boki.
- No wiesz co... - mruknął Śledzik, lekko zarumieniony, spoglądając z niesmakiem na dziewczynę.
Ta tylko zarechotała.
- Dobra, idę coś zagrać... - westchnął Eret, jeszcze przy zdrowych zmysłach - jakoś tu drętwo.
- Idź, idź - powiedział Smark pośpieszająco, nachylając się nad pełnym kuflem - i my potańczymy...
Już po chwili pośród tłumu rozbrzmiała żywa muzyka, która porwała wszystkich do tańca.
Między podrygującym w rytm intstrumentów tłokiem przepchał się Czkawka wraz z Astrid i usiedli na krańcu ławy.
- Są nasze gołąbeczki! - wykrzyknęła zawodzącym tonem Szpadka - wrócili z lasu!
Astrid łypnęła na nią groźnym wzrokiem.
Ta spuściła spojrzenie, ale nadal kontynuowała.
- Smark was szukał, ale teraz to on zniknął. - rozglądnęła się wokół - gdzież on polazł, kto to wie? 
- Może do lasu? - spytał Mieczyk z szerokim uśmiechem na twarzy, wywołując synchroniczny wybuch rechotu pozostałych przy stole.
- To takie śmieszne, doprawdy. - mruknął Czkawka mierząc ich wzrokiem pełnym politowania - znowu za dużo wypiliście.
- Ja nie. -odezwał się Śledzik cienkim głosem - tylko jeden kufel. A oni chyba z pięć.
- Co ty na to, by potańczyć? - zaproponował Czkawka, spoglądając na blondynkę - rozgrzejemy się i przy okazji nie będziemy musieli wysłuchiwać ich inteligentnych rozmów.
- Zgoda. To ostatnie mi się bardziej podoba... - zaśmiała się lekko Astrid, spoglądając w jego radosne oczy.
I tak spędzili resztę wieczoru, na przemian tańcząc, rozmawiając i jedząc. 
Ognisko było nadzwyczajne. Zimne, lecz ciepłe i przyjemne. Zważając na fakt, iż jest to ostatnia w tym roku tego typu zabawa wszyscy korzystali jak tylko mogli. 
Minęło im to nader szybko, gdy zmęczenie zaczęło wpełzać do ich umysłów i ciał wykończonych szaleńczymi tańcami. Jak z nieba, spadł jeden z najwolniejszych utworów z repertuaru.
- Już czas, czy jeszcze raz zatańczymy? - spytał Czkawka, ujmując dziewczynę za rękę.
- Ostatni raz w tym roku i później możemy iść. - Astrid splotła dłonie na jego szyi i przysunęła się bliżej, a ten objął ją m ramionami w talii. Cudowna muzyka, ognisko, trzaskające drewno, gwiazdy na niebie i księżyc sprawiły, że ta chwila stała się jeszcze bardziej magiczna niż mogła się wydawać.
- Przenocujesz dziś u mnie, zgoda? - Czkawka nachylił się, by zagląnąć w jej błekitne oczy.
- Jak sobie życzysz. - odpowiedziała z lekkim śmiechem, zaplatając palce w jego czuprynę.

***

Ognisko pomału przygasało, a Smark, Mieczyk, Szpadka i cała reszta bawiła się znakomicie. Zresztą nie tylko oni. Ponad połowa wioski zamiast chrapać smacznie w łóżkach miała jeszcze siłę śpiewać, krzyczeć i tańczyć, ignorując zdarte do granic gardło i obolałe nogi.
- Wznieśmy toast panowie i panie. Za ostatnie ognisko! - Smark wskoczył na stół i uniósł kufel. 
- Za ostatnie ognisko! - odpowiedziała reszta chórem i wypiła porządny łyk złotego napoju. 
Muzyka znów nabrała tempa. Smark zaczął wywijać nogami na stole wraz ze Szpadką. W bok i w przód i w tył i w bok!
Wprost z podeszwy Smarka, coś jakby zabłyszczało w powietrzu i uderzyło z cichym brzdękiem o blat drewnianej ławy. 
Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Oprócz Miris, której błyszczący przedmiot upadł tuż przed nosem. Dziewczyna w zdumieniu podniosła brwii i chwyciła delikatnie pierścionek. Obróciła go w palcach, przygląc się srebnej oprawce z zaciekawieniem. Jej szczególną uwagę przykuł nieduży, przezroczysty, błekitny kamień, osadzony na środku i połyskujący metal dookoła wyrzeźbiony w kształcie malutkich , zawiniętych gałązek. Całość była tak  mała a zarazem dokładna, piękna i niesamowita. Miris zacisnęła dłoń na pierścionku i obracając się wokół, dysktetnie wrzuciła go do kieszeni.


____________________________________________________________________


Jest już solidnie po 1:00 a ja dopiero skończyłam. Ta końcówka taka nieudana, bo mój mózg jest przegrzany do granic. |:
Pisałam z telefonu więc z góry przepraszam za literówki, niewyśrodkowany tekst i inne pierdoły z tego gatunku. ;___;
Jeszcze raz wielkie podziękowania dla Crazy Dream, bo to dzięki niej rozdział wygląda tak a nie inaczej. :D
Mam nadzieję, że się wam spodobał :)))
Zostawcie komentarze, zwalczcie swe lenistwo! :}
*Idę spać, dobranoc(: *

Enjoy! 
Szczerbatkowa :3

sobota, 1 listopada 2014

Ankieta

Witajcie!
Piszę do Was, by poinformować o małej ankiecie, która znalazła się obok, po prawej stronie. Prosiłabym każdego o zaznaczenie jednej z trzech możliwych odpowiedzi zgodnie z prawdą, chcę tylko wiedzieć, ile Was jest. :D To zajmie Wam dosłownie pięć sekund, a dla mnie wiele to znaczy.

Z pozdrowieniami
~Szczerbatkowa

piątek, 31 października 2014

Rozdział dwudziesty - "Ostatnie ognisko"

Ogień wesoło buchał, a drewno cicho trzaskało, wzniecając w powietrze małe iskry. Księżyc schowany za zagajnikiem nie oświetlał placu, ale ognisko dawało przyjemny blask. Na tyle przyjemny, by chłód nie dawał się we znaki.
Wszyscy bawili się, śpiewali i wdychali zapach pieczonych ryb. Zabawa dopiero się rozpoczynała, a wikingowie zdążyli spożyć jedną trzecią piwa przygotowanego na ognisko.
Drobna dziewczyna siedziała na belce drewna, niecierpliwie wyczekując zakończenia fascynującej rozmowy reszty grupy. Co chwila łypała na nich okiem, wystukując palcam rytm na drewnie.
- Miris! - dziewczyna zadarła głowę na dźwięk głosu Valki - pozwolisz ze mną na chwilkę?
- Ja właśnie... - starała się wykręcić.
- To zajmie tylko minutkę, może dwie. - zapewniła kobieta, chwytając ją za rękę. Ta wstała niechętnie, prowadzona przez nią w stronę ustawionych ław.
- Przez cały dzień mnie to męczyło, jak wpadłaś na pomył upuszczenia krwi Szczerbatkowi? - spytała zaciekawiona, gdy usiadły już przy długim stole.
- Ach, więc o to chodzi - uśmiechnęła się Mirilla, wzdychając z ulgą w myślach. Spojrzała na Valkę, która utkwiła w niej z wyczekiwaniem źrenice.
- Jeśli pamiętasz,  opowiadałam wam moją historię... wszystkiego nauczyła mnie Szamanka. Wtedy myślałam, że mi się to nie przyda...
- A jednak, jakby nie patrzeć, uratowałaś  mu życie. - dokończyła kobieta z lekkim uśmiechem.
- Dokładnie. - odpowiedziała unosząc kąciki ust - właściwie z tą żywicą to ciekawa sprawa... nie wiem czy wiesz, ale ona naprawdę kiepsko działa na smoki. Tak mocno wpływa na ich układ odpornościowy, że to, co je leczy, zaczyna im szkodzić. I odwrotnie. Jest czymś w rodzaju 'rozstrajarki' smoczej gospodarki zdrowotnej. Wtedy organizm wariuje i dzieje się to, co dało się zauważyć u Szczerbatka. Żywica jest dość gęsta. Krew przepycha ją tam, gdzie najwięcej miejsca, czyli na plecach, tuż pod skórą. Tam żyły są szerokie, ale i bez żadnych zawijasów. Wtedy w odgałęzieniach gromadzi się żywica. By pozbyć się jej z organizmu, wystarczy naciąć skórę w odpowiednim mejscu na grzbiecie. Ot, cała filozofia. - uśmiechnęła się Mirilla na zakończenie swego małego wykładu, spoglądając na zdumioną Valkę  - Em... co jest? - spytała niepewnie po chwili dziewczyna, zauważając dziwny wyraz twarzy u kobiety.
- Nic, po prostu jestem pod wrażeniem twej ogromnej wiedzy. - roześmiała się lekko, powracając myślami na ziemię - spędziłam wśród smoków przeszło dwadzieścia lat, a wciąż nie wiem tylu rzeczy. Cóż, człowiek uczy się całe życie...
- Uszanowanie, moje drogie panie! - rzekł do nich wesoło Czkawka, który całkiem nagle, nie wiadomo skąd się pojawił. - można się dosiąść?
- Jasne. - Skinęła głową Mirilla, dyskretnie obserwując każdy ruch Astrid, która usiadła przy chłopaku.
- Jak się bawicie? - zagadnął on nader radośnie.
- Bywało lepiej... - Odparła Miris niby obojętnym tonem, jednak z uśmiechem na twarzy.
- Oprócz tego, że jest trochę zimno, to świetnie - uśmiechnęła się Valka, spoglądając na parę siedzącą na przeciwko.
- W takim razie korzystajcie, bo zapewne jest to ostatnie ognisko w tym roku... Zimno, mróz, wiatr. Wiecie, o co chodzi.
- Z pewnością... - wtrąciła się Astrid - ale zawsze pozostaje nam forteca. Sama osobiście wolę zabawy właśnie tam, przynajmniej nos i palce mi nie odmarzają..
- Ryby gotowe! Kto chce, niech ustawi się w kolejkę! - zakrzyknął Pyskacz spod ogniska, ściągając opieczone ryby z patyków. Przez sekundę zapanowała cisza, gdy po chwili wikingowie rzucili się ku Pyskaczowi niczym wygłodniałe owce.
- To idę. Przynieść komuś? - westchnął Czkawka, podnosząc się ze swego miejsca.
- Ja dziękuję, nie mam dziś apetytu - odmówiła uprzejmie Valka.
- I ja też. - dopowiedziała Miris.
- W porządku. - mruknął, spoglądając beznamiętnie na wymieszane ludzkie sylwetki. Szybko przepchał się przez tłum wraz z Astrid. Stanęli tuż obok Pyskacza, który na dzisiejsze ognisko na kikut założył trójzębną protezę, by móc łatwiej chwytać ryby.
- Jedna rybka dla wodza, druga dla jego dziewczyny... - mruknął niby obojętnie, spod krzaczastych brwi spoglądając na ich reakcję.
- Doprawdy, bardzo śmieszne - odpowiedział Czkawka, mrożąc go wzrokiem.
- No co, mówię tylko prawdę. - wzruszył ramionami z chytrym uśmiechem na twarzy - a teraz zjeżdżajcie mi stąd, robicie korek!
Pyskacz szybko podał im drewniane tacki, mamrocząc pod nosem i obrócił się obojętnie do tłumu wykrzykujących wikingów.
- No to smacznego.
Skonsumowali rybę szybciej, niż zdążyli skończyć rozmowę. Usiedli na skraju placu, niedaleko zagajnika. Obserwując z rozbawieniem nietrzeźwe grupy wikingów, nie mogli powstrzymać się od synchronicznych wybuchów śmiechem. Dzisiejsza zabawa była wyjątkowo głośna, wesoła i dynamiczna. Co chwilę ktoś się przewracał, upadały krzesła, stada wikingów śmiały się i krzyczały.  Słowem - rozpusta. To ostatnie ognisko w tym roku, niech korzystają!
- Co powiesz na romantyczny spacer po zagajniku, milady? - Czkawka wstał od stołu, wyciągając szarmancko rękę do dziewczyny.
- Jeśli nalegasz... - odpowiedziała, śmiejąc się delikatnie, chwytając jego dłoń. Zagłębili się kilka kroków w las, gdy chłopak gwałtownie zatrzymał się w miejscu. To teraz. Niech się dzieje co chce.
- Astrid... - Czkawka podniósł niepewnie wzrok na Astrid, sięgając ręką do kieszeni. Zagłębił palce w obszernej zakładce swej zbroi. Nie, to niemożliwe. Zawartość żołądka przekręciła mu się po ponownym przegrzebaniu kieszeni. Nie ma pierścionka!
Niewiele myśląc, chłopak szybko objął Astrid w talii i pocałował ją długo i zachłannie. By choć na chwilę ją oszołomić i zrzucić na drugi plan swoje przerażenie. A nuż Astrid zapomni jego spłoszonego spojrzenia i dramatycznych ruchów, które przed chwilą wykonał?
Oderwali się od siebie po kilku sekundach.
- Rób to częściej. - dziewczyna uśmiechnęła się do niego zabawnie, całkiem beztroskim tonem.
Chłopak lekko odetchnął  ulgą, siląc się na pokrzepiający uśmiech.
- To żaden problem - odpowiedział, uśmiechając się znacząco - idziemy dalej?
- Nie mam nic przeciwko.
Ruszyli wgłąb lasu, ale nie tak to miało wyglądać.
Gdzie podział się pierścionek?

________________________________________________________________________

No, udało mi się! 
Piąteczek, 23.22, jeszcze przed weekendem! :3
Już jutro postaram się zacząć pisać kolejny rozdział, ale kto mnie tam wie... wyjazd do rodziny na groby i tak dalej... Chyba każdy wie, o co chodzi. 
Z okazji 20 rozdziału (bo w sumie jest co świętować ... 20 to dobry wynik!) ... może takie pytanie do Was - 
Co się stało z pierścionkiem?
Piszcie wszystkie pomysły, jakie przyjdą Wam do głowy, nawet te najgłupsze. xD
(Pfy, pfy, też mi coś... pytanie)
No ale... nie mam pomysłu, co mogę zrobić z okazji 20 rozdziału.. :{
A może.. Wy macie jakieś propozycje? Coś wam narysuję/zrobię filmik/whatever? Piszcie, co Wam wpadnie do głowy. :}
Liczę na hiperilość komentarzy pod tym postem, wykażcie się kreatywnością, zapałem oraz dobrym sercem i chociaż pod 20 rozdziałem dajcie o sobie znać, że czytacie! XD :D

No, to było na tyle... miłego weekendu! :3
Enjoy!
~Szczerbatkowa


piątek, 24 października 2014

Rozdział dziewiętnasty - "Nieprzyjemne zabiegi"

We trójkę wpadli z pośpiechem do mieszkania, a ich oczom ukazał się widok, który wywołał u każdego z nich silne przerażenie.
Dyszący smok leżał na zimnej podłodze, a Valka co okładała jego nozdrza tkaniną nasączoną ziołami. Palce trzęsły się jej niesamowicie.
Czkawka podbiegł do Szczerbatka i kucnął obok, kładąc dłoń na zimnej skórze smoka.
- Jest zmarznięty... - stwierdził zdumiony faktem, iż dotąd jego ciepła pokrywa nagle stała się tak zimna i nieprzyjemna w dotyku. Smok spojrzał na niego rozpaczliwie. 
Chłopak szybko poderwał się z klęczek i podszedł do blatu. W poszukiwaniu suchych korzeni gerdeny, otworzył pośpiesznie wszystkie pobliskie szafki. Pamiętał, że ostatnio jeszcze wyciągał je z drewnianego pudełeczka. Po chwili błądzenia wzrokiem po okrytych cieniami kubkach, ujrzał szkatułkę postawioną tuż za talerzami. Z triumfem w duszy chwycił pudełko, podnosząc wieczko. Szybko przeliczył sztuki plastrów korzenia i stwierdzając, iż starczy jeszcze na przyszły raz, wyciągnął trzy kawałki. 
- Jeśli to nie pomoże, to już nie wiem... - mruknął, kucając przy Szczerbatku. - Wiem kolego,  że tego nie lubisz. Ale czasami trzeba. 
To mówiąc, rozchylił Szczerbatkowi pysk i zanim smok ponownie zatrzasnął swą paszczę, chłopak zręcznie wrzucił dwa plasterki korzenia
Cała czwórka zamarła w bezruchu, wbijając wzrok w Szczerbatka. Smok zamruczał, przekręcił się na bok i znów zaczął ciężko oddychać. Świst powietrza opornie przechodzącego przez jego gardło powodował ciarki na plecach pozostałych. Wyglądało na to, że jego stan wyraźnie był taki sam, jak przed podaniem leku. Cisza była przerażająca i napięta.  Pierwsza odezwała się Valka.
- Wydaje mi się, że Gerdena działa szybciej. - powiedziała z obawą w głosie - coś wyraźnie jest nie tak. 
Czkawka wymienił z matką niespokojne spojrzenia.
- Może poczekajmy jeszcze chwilę...? - rzekła cicho Astrid z przejęciem wymalowanym na twarzy. 
- Coś jest wyraźnie nie tak... - Czkawka pokręcił głową, z zadumą przyglądając się smokowi. Teraz już każdy widział srebrzyste kropelki potu na jego skórze, które z każdą minutą stawały się coraz obszerniejsze.
Miris przyglądając się całemu zdarzeniu, wciąż szukała w głowie choćby najmniejszego kawałka swej wiedzy o leczeniu smoków, którą zdobyła jeszcze w dzieciństwie. Oprócz tego, że chciała zasłynąć na Berk, Szczerbatek chwycił ją za serce. Nie chciała ptrzeć na jego cierpienie. 
 Włożyła ręce do kieszeni, zaciskając pięści. Wtedy jej prawa dłoń napotkała coś twardego i zimnego. Zagłebiła dłoń, identyfikując palcami kształt przedmiotu. No przecież,to sztylet.
Drobna, metalowa rączka wywołała falę nagłych wspomnień z nauki smoczej anatomii.
- Wiem! - Mirilla z triumfem wyjęła sztylet z kieszeni, spoglądając na przerażone twarze pozostałych - Nie, nie, spokojnie... - sprostowała szybko - to nic strasznego! Muszę tylko upuścić mu trochę krwii. Mogę liczyć na waszą pomoc?
- Jasne. - przytaknął Czkawka, sprawiając wrażenie nieporuszonego jej słowami.
- Jesteś przekonana, że pomoże? - spytała niepewnie Valka.
- Wiem co robię. - zapewniła z krzepiącym uśmiechem - Przytrzymajcie go trochę, smoki niezbyt lubią ten zabieg. - rzuciła, kucając przy Szczerbatku i przemawiając do niego cicho - spokojnie, zaraz będzie dobrze. 
Smok łypnął na nią przestraszonym spojrzeniem, jednocześnie coraz bardziej świszcząc. Opuścił głowę, płytko oddychając.
Mirilla, zbierając się w duchu, odliczyła płyki grzbietowe od szyi Szczerbatka. Teraz nie mogła nikogo zawieść, więc w myślach upewniła się, iż miejsce nacięcia powinno być wykonane właśnie w tym miejscu.
- Pośpiesz się, on zaczyna się dusić... - jęknął Czkawka, mocno przytrzymując łeb smoka. 
Dziewczyna drżącymi palcami przyłożyła nóż do granatowej skóry i delikatnie zagłębiła ostrze pomiędzy łuskami. Z długiego  cięcia szybko pociekła strużka czarnej krwii.m
- I co? - spytała Valka ze zniecierpliwieniem w głosie.
- Jeszcze chwilka... - Miris uniosła dłoń ku górze, gdy złocista, klarowna substancja wydostała się w końcu z rany. Szczerbatek wstrzymał oddech, gdy po chwili zamaszyście zaciągnął nieco powietrza z wyraźnym zadowoleniem. Skurczone dotąd łapy opadły mu luźno na posadzkę.
Złoty syrop, który w tym momencie wyglądał bardziej jak miód, powoli spływał z chropowatej skóry Szczerbatka. Mirilla przyglądnęła się dokładniej substancji, która błyszczała w świetle słonecznym wpadającym przez okno. Niepewnie wysunęła palec, nabierając trochę syropu, który wyraźnie pachniał lasem. Trwało chwilę, zanim doznała olśnienia. 
- Że też nie wpadliśmy na to szybciej!  - rzekła  nie kryjąc swego zdumienia - to żywica!
- Żywica? - zdziwili się wszyscy jednocześnie. 
- Na to wygląda... Ale wydaje mi się, że już po kłopocie. - Miris z satysfakcją spojrzała w stronę smoka, który w ciągu kilku magicznych chwil odzyskał chęci do życia. Z pomrukiem obrócił się na bok, głeboko wzdychając. - jeszcze chwilkę i wszystko z niego wypłynie, że tak powiem. - uśmiechnęła się do pozostałych

***

W izbie pachniało ziołami, świecami i czymś jeszcze. Czymś, co przypominało las, żywicę i suche liście. Ten zapach był dla Astrid bardzo dobrze znany, bowiem tutaj spędziła ostatnio wiele swojego czasu, ucząc się u Lindy. 
- Halo, jest tu kto? - spytała donośnie, stwierdzając pochopnie, że jest sama. Odpowiedziało jej tylko echo, gdy po chwili zza progu wyłoniła się przygarbiona sylwetka zielarki.
- Och, Astrid! - kobieta uśmiechnęła się życzliwie - w końcu jesteś. 
- Proszę bardzo, śliczny wełniany szaliczek na zimę! - dziewczyna wyciągnęła pomarańczowy szalik ze skórzanej torby, który wczoraj wieczorem udało jej się jej wydziergać i podała Lindzie.
Kobieta chwyciła w palce materiał, uśmiechając się.
- Mięcitkie - podniosła wzrok na Astrid - dziękuję. Ile się należy?
- Oh, ani grosza! - odpowiedziała szybko dziewczyna, podnosząc brwi na samą myśl o zapłacie -To prezent. Tyle ci zawdzięczam...
- E tam! - Linda machnęła ręką - to chyba bardziej ja powinnam się cieszyć, że ktoś w końcu docenił moją wiedzę o zębaczach - zaśmiała się - koniec końców, sama zaproponowałam ci 'lekcje', gdy zobaczyłam, jak bardzo kochasz Wichurkę. 
Astrid odpowiedziała jej szczerym uśmiechem.
- Dobrze, w takim razie ja już pójdę, masz chyba trochę roboty?
- Mięta nie rozsadzi się sama... na pewno nie chcesz napiwka? 
- Na pewno. - kiwnęła głową Astrid twierdząco i machając kobiecie na pożegnanie, wyślizgnęła się z ciepłej izby. Promienie słońca od razu oblały jej bladą, niewyspaną wyrazem twarz. Dziewczyna rozglądnęła się wokół. 
Wtem ktoś chwycił ją od tyłu i zdecydowanym ruchem obrócił ku sobie.
- Czkawka! - wykrzyknęła Astrid, gdy jej spojrzenie wylądowało na kasztanowej czuprynie - ty...
- Szukałem cię po całej wiosce... czego znowu szukałaś u Lindy? Jeszcze ci nauki mało? - popatrzył na nią wesoło, chwytając za rękę.
- Bardzo zabawne. - mruknęła, rzucając okiem na jego rozweseloną twarz - zanosiłam jej szalik na zimę. 
Chłopak kiwnął wymijająco głową, przechodząc do sedna sprawy.
- Dziś jest ognisko, nie dasz się chyba długo prosić? - rzekł, patrząc na nią wyczekująco, równocześnie stawiając wolne kroki wzdłuż uliczki.
- No... nie wiem. - odpowiedziała niepewnie, wbijając wzrok w swe buty. Na samą myśl jakiejkolwiek zabawie do głowy napływało jej nieprzyjemne wspomnienie. 
- Astrid... przecież wiesz, mówiłem ci wszystko... - Czkawka zatrzymał się - będzie dobrze, obiecuje ci to.
Dziewczyna popatrzyła nie niego nieufnie, ale po chwili wpatrywania się w jego przekonywujące spojrzenie dała za wygraną.
- Dobrze. Tylko przysięgnij, że nie będziesz nikogo całować. - uśmiechnęła się lekko, podnosząc brwi.
- Nikogo oprócz ciebie. Masz moje słowo wodza. 

____________________________________________________________________

No, dotrzymałam obietnicy. Zmieściłam się w niecałym tygodniu, choć z czystym sumieniem powiem, że mogłam napisać to szybciej.
W następnym rozdziale znów rozpusta. Mam na myśli ognisko, rzecz jasna. xD Będzie to chyba jednak nie tylko opis kolejnej wikińskiej imprezy, ale stanie się coś, w czym znowu podpadnie Miris, nasza zła duszyczka. c:<
I jeszcze... dziękuję Wam za 7000 wyświetleń. ♡
Nawet nie wiecie, ile znaczą dla mnie te cztery cyferki. :}

To tego, chyba tyle... 
Jutro na koniki! ^^
Dostałam tablet graficzny, kocham Cię tato!♡

~Enjoy!
Szczerbatkowa
(Ps. Tak, tak, zmieniłam podpis, dla jasności.)



Czytasz = Komentujesz = Motywujesz! :}