środa, 24 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty dziewiąty - "Wesołego Snoggletog!"

Czkawka bardzo cieszył się z tego, że Valka dzisiejszy poranek spędziła w zielarni wraz z Astrid. Chytra strona duszy bardzo szybko mu podpowiedziała, by owocnie wykorzystał ten czas. Niewiele myśląc, szybko poleciał wraz ze Szczerbatkiem poza wyspę, po unikalne zioła dla matki w prezencie oraz rośliny na włókno, z którego powstaną kolorowe frędzelki na siodło Chmuroskoka.
Zeskoczył ze Szczerbatka, od razu zatapiając się po kalana w śniegu. Dziękował bogom, że Sanktuarium było pod pokrywą grubego lodu. Szybko przecisnęli się przez skały i weszli do środka, jak zwykle po drodze zachwycając się pięknym widokiem.
- Jak myślisz, gdzie musimy szukać? - Czkawka spojrzał pytająco na smoka, równocześnie grzebiąc w torbie w poszukiwaniu drobnego planu Sanktuarium. Smok machnął głową na lewą stronę mrucząc przy tym. - Masz rację, to pod wodospadem - zaśmiał się chłopak, doszukując się na mapie danego punktu. Czy Szczerbatek jest tak inteligenty, czy to przypadek? To pierwsze na pewno, ale ma aż tak dobry zmysł orientacji w terenie? Czkawka poklepał smoka po chropowatym nosie i pośpiesznie skierował się do celu. Na miejscu zerwał kilka garści towaru, zarówno na włókno, jak i barwniki. Przy okazji zebrał trochę mniszków - na pewno ktoś w wiosce przez te mrozy dostanie kataru.
Gdy tylko wyleciał z Sanktuarium z torbą wypchaną roślinami zaczął padać gęsty śnieg, który utrudnił mu lot. Szczerbatek uchwycił chwilę i pod rzekomym argumentem natrętnego, pruszącego w oczy puchu, zniżył lot, a w końcu wylądował na jakiejś wyspie. Czkawka dobrze wiedział, że smok chciał się zwyczajnie pobawić w śniegu. Mimowolnie uśmiechnął się na widok Szczerbatka, który buszował zakopany pod białą pokrywą, dziko rycząc. Po chwili nie oszczędzał mu ciosów dużymi śnieżkami, które smok starał się zwinnie unikać. Nie zawsze mu to wychodziło i najczęściej kończyło się to wpadnięciem w zaspę lub po prostu kapitalnym upadkiem prosto na nos.
- No mordko, koniec tej zabawy - rzekł w końcu Czkawka, powstrzymując się od chichotu na widok obsypanego śniegiem Szczerbatka - Snoggletog wzywa!
Lądując na Berk chłopak jak i zarówno jego smok pokryci byli grubą warstwą zimnego puchu. Przewijając się przez wioskę, usłyszeli kilka pozdrowień skierowanych w swoją stronę i wślizgnęli się do domu, jak najzwinniej przemykając pod oknami zielarni. Już od samego rana na wyspie kipiało świąteczną atmosferą, krzątającymi się wikingami i ogólnym poruszeniem. Chyba każdemu Snoggletog choć trochę osładzał ten zimowy czas.
Był wczesny poranek, więc Czkawka miał jeszcze chwilkę czasu na zrobienie prezentów. Szybko wyrzucił z torby rośliny i zaczął je przebierać, odrzucając przy okazji chwasty. Postanowił zrobić włókna tak, jak nauczyła go Gothi. Wyciągnął garnek i postawił na blacie. Rozglądając się wokół siebie stwierdził, że będzie musiał urządzić małą wycieczkę do studni po wodę. Z westchnieniem wziął garnek i nie minęła minuta, a już był  z powrotem, wnosząc do domu trochę śniegu na butach.
- Pomożesz mi, nie? - chłopak spojrzał na smoka leżącego pod kominkiem, na co ten kiwnął łbem i podszedł nieco bliżej.
Czkawka napełnił duży garnek wodą i szybko zawiesił nad paleniskiem. W międzyczasie poodrywał listki od roślin. Już po kilku minutach małe bąbelki zaczęły gromadzić się na dnie naczynia, więc wrzucił do środka łodyżki. Zapach, który zaczął się wydzielać z gotujących się roślinek przypomniał mu Snoggletog, które spędzał razem z Astrid. Przez chwilę wspominał miłe chwile, ale bulgocząca woda wyrwała go z rozmyślań.
Ostrożnie przecedził łodygi przez sitko, z których zostały już same włókna. Ich zielona część zamieniła się w papkę, która teraz pływała we wrzątku znajdującym się w dużej miednicy. Chwilę minęło, by włókienka ostygły. Czkawka podał smokowi trzy paski, by złapał ich końcówki w pysk i zaczął pleść cienki warkoczyk. I tak zrobił z pozostałą kupką włókien. Na opuszkach palców zdążyły mu się pojawić pierwsze otarcia, ale na szczęście mozolna robota dobiegła końca. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu rozpoczął się ostatni etap - barwienie. Szybko wyciągnął z torby garstkę jeżyn, trochę rubii, a z kredensu nieco kory dębu, którą trzymał na specjalną okazję. Wypadała ona dzisiaj, więc bez skrupułów wsypał garść do miseczki i zalał wrzątkiem. To samo zrobił z pozostałymi barwnikami. Teraz ostrożnie, po kolei maczał każdy warkoczyk osobno, by nabrały pożądanego koloru. Jeden w jeżynach, by stał się fioletowy. W rubii, by otrzymał czerwoną barwę. Korze przypadał brązowy. Skończył szybciej, niż się spodziewał. Powiesił gotowe warkoczyki nad paleniskiem, by szybciej wyschły. Wzdychając z ulgą, wstał z małego taboreciku i rozprostował plecy.
- No, skończyłem - powiedział do Szczerbatka, leżącego z przymkniętymi ślepiami na swoim skórzanym dywaniku.

***

Był wczesny wieczór. Czkawka nadal siedział przy swoim biurku, mażąc bezmyślnie w notesie. Już od dobrej godziny zbierał się, by pójść do Astrid i powiedzieć jej całą prawdę o pierścionku. Wiedział dobrze, że to z pewnością załatwi sprawę. Ale w myślach miał ochotę zdrowo rąbnąć się w głowę tarczą w pokucie za swoją głupotę. Jaki normalny człowiek gubi najważniejszą rzecz w swoim doczesnym życiu? Zabawa z okazji Snoggletog już za niespełna pół godziny. Astrid dozna takiego zawodu, że trudno będzie przewidzieć jej reakcję. I tego właśnie najbardziej się obawiał. 
W końcu nadeszła chwila mentalnego przełomu i chłopak poderwał się sponad biurka. Szybko zszedł po schodach, narzucił futro i wybiegł z domu. Na dworze było już całkiem ciemno. Było tak mroźno, że śnieg nawet nie chrzęścił pod nogami. Teraz przypominał bardziej twardą bryłę, której bliżej było do lodu niż miękkiego puchu. Jakiś ciemny cień zamajaczył mu przed nosem i Czkawka wpadł prosto na jakąś osobę, która gwałtownie odskoczyła.
- Czkawka! - usłyszał znajomy głos i dopiero teraz rozpoznał twarz Mirilli - właśnie do ciebie szłam!
- Tak? A ja właśnie szedłem do Astrid... - mruknął niemrawo w odpowiedzi.
- Mam do ciebie sprawę, mógłbyś wpaść do mnie na chwilkę? Chodzi o Galę - powiedziała szybko dziewczyna, ignorując jego przygnębiony ton.
- Galę? - chłopak skupił się przez chwilę - Znaczy, o tego młodego Drzewokosa? No nie wiem...
- Proszę, Czkawka - nalegała Miris - to tylko chwilka!
- Dobrze, niech już będzie - uległ chłopak, karcąc się w duchu za brak asertywności a jednocześnie ucieczkę od rozmowy z Astrid. Przecież i tak w końcu będzie musiał jej powiedzieć, a co się odwlecze, to nie uciecze. 
Dziewczyna chwyciła go za rękaw i szybko pociągnęła za sobą. Jemu było już wszystko obojętne i tak w tym roku Snoggletog nie będzie dla niego radosne. 
Nim się obejrzał, został wciągnięty do przytulnego mieszkania Mirilli. Pachniało pieczonym kurczakiem, widocznie dziewczyna zadeklarowała się na przygotowanie części poczęstunku na zabawę.
Rzucił okiem na niedbale pościelone łóżko , gdzie od razu jego wzrok przykuł mały pyszczek wystający zza futrzanej poduszki. Dotąd nie przypuszczał, że małe Drzewokosy mogą mieć w sobie tyle uroku. Szybko podszedł do malucha i wziął. Był tak malutki, że mieścił się bez problemu na jego dłoniach.
- W czym polega problem? - spytał, zaglądając mu w błyszczące ślepia.
- Nie mogłam tego znaleźć w żadnej księdze ani w zakamarkach swojej pamięci. Ona ma już z dobry miesiąc, a nadal nie rosną jej rogi. Tak powinno być? - Mirilla spojrzała na niego z nutką obawy.
Czkawka przyjrzał się dokładniej pomarańczowemu smokowi. W miejscach, gdzie powinny być zalążki rogów, skóra była nienagannie gładka i całkiem miękka.
- Faktycznie, w takim wieku powinna mieć chociaż malutkie górki w tych miejscach - stwierdził Czkawka, gładząc istotę po śliskim łebku - może po prostu stanie się to później?
- A jeśli nie będzie miała rogów? - powiedziała dziewczyna z lękiem w głosie - Wtedy nie będziemy mogli jej wypuścić...
- Spokojnie, nie panikuj - chłopak spojrzał na nią uspokajająco- dam ci trochę ziół, może to jej choć trochę pomoże. A jeśli nie, rogi nie zamykają jej wrót na świat - uśmiechnął się lekko, patrząc na Galę.
Mirilla kiwnęła głową i delikatnie pochwyciła smoka w dłonie. Położyła ją na futrze i obróciła się do Czkawki w milczeniu, oczekując nawiązania do rozmowy z jego strony.
- Pieczesz kurczaka na zabawę? - od razu pochwycił jej spojrzenie.
- Zgadza się. - skinęła głową i podeszła do paleniska, nad którym wisiało poziomo rumiane kurczę sporych rozmiarów. - chociaż tyle...
- Ja tam nie mam nic - wzruszył ramionami ze śmiechem i przysiadł na tapczanie. Opierając głowę na dłoniach zamyślił się ponuro. Co on pocznie na zabawie, gdy Astrid do niego podejdzie? Miał powiedzieć jej to wcześniej... nie można tu siedzieć i czekać aż samo się zrobi.
Czkawka poderwał się szybko z miejsca i chwycił swoje futro. Narzucił je na siebie, gdy poczuł, że ktoś ścisnął go za nadgarstek.
- Gdzie się tak śpieszysz? - spytała Mirilla zaniepokojonym tonem. Chłopak przez chwilę stał w milczeniu, rozpatrując czy wszystko jej powiedzieć, czy nie.
- Zgubiłem pierścionek zaręczynowy dla Astrid. Muszę jej iść o tym powiedzieć, inaczej nigdy więcej nie będzie mnie chciała widzieć na oczy. - odpowiedział załamanym głosem, nie zwracając uwagi na to, komu to mówi. Dziewczyna uniosła brwi.
- To kiepsko... - w jej głosie było słychać współczucie - Jeśli chcesz, mogę z tobą pójść. I tak zabawa zaraz się zacznie, więc będzie mi po drodze.
Czkawka wzruszył ramionami na znak, że mu obojętnie. Mirilla pośpiesznie ściągnęła kurczaka z grubego patyka i położyła na tacy. Podeszła do żelaznego wieszaka i ściągnęła swój płaszcz. W tym momencie stało się coś, na co chłopak nie wpadłby przez całe swoje życie. Z kieszeni bordowego okrycia wypadł srebrny pierścionek z błękitnym kamieniem. Obydwoje zastygli w  bezruchu, oszołomieni zwrotem sytuacji.
- Skąd ty to masz?! - krzyknął chłopak z mieszaniną złości, radości i zaskoczenia, nie do końca wierząc swoim oczom - Jak on się tu znalazł?!
- Ja... ja nie mam pojęcia - bąknęła osłupiała Miris, przetwarzając zdarzenia w swojej głowie - ach tak! - dopiero teraz się jej wszystko przypomniało. - Znalazłam go na jednej z zabaw... to było chyba ostatnie jesienne ognisko.. Tak, to było wtedy! - rzekła wspaniałomyślnym tonem.
- Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałaś? - spytał zszokowany Czkawka, jakby to było oczywiste.
- Jakoś... nie miałam chyba odwagi - odparła z lekkim rumieńcem na twarzy - nie wiedziałam komu.. zresztą...
- Nie ważne, nie ważne - chłopak machnął rękami w powietrzu - ważne, że jest. Teraz pozwolisz, lecę się oświadczyć!
Czkawka czym prędzej podniósł srebrny pierścionek z podłogi i wybiegł z domu niczym oparzony. Pędził przez ciemne uliczki, mając ochotę krzyczeć ze szczęścia. W końcu przybył na miejsce. Drzwi domu Astrid były zamknięte, więc zapukał żywo. Nikt nie otworzył, więc jeszcze raz. Chłopak poczuł, jak nogi pod nim miękną. Gdzie ona jest?
Stężył przez chwilę swój lekko ogłupiały umysł, gdy nawiedziła go cudowna myśl - Astrid zapewne poszła już na zabawę! Ile sił w nogach, czym prędzej skierował się w stronę fortecy. Na zewnątrz było już pusto, co oznaczało, że wszyscy wikingowie stłoczyli się w środku na rozpoczętej już zabawie. Czkawka szybko uchylił ciężkie drzwi i niespostrzeżenie przecisnął się przez tłum. Muzyka już grała, wikingowie ściskali się, wręczali sobie prezenty, rozmawiali, pili i jedli. Wspaniała atmosfera wręcz sprzyjała cudownym oświadczynom. Że też musiały wypaść tak nieplanowanie.
Dramatycznym wzrokiem przeczesywał tłum w poszukiwaniu ukochanej. I w końcu znalazł, siedziała trochę z boku sali, sama, z kuflem piwa w dłoni. Aż mu się serce ścisnęło na ten widok. Szaleńczym galopem podbiegł w tamto miejsce, potrącając kilka osób po drodze.
Zatrzymał się tuż przed nią, wprowadzając ją w pełne zaskoczenie.
- O, Czkawka... - powiedziała, nie starając się ukryć radości w swoim głosie - przyszedłeś.
Chłopak uśmiechnął się promiennie, czując motyle w brzuchu. Wyciągnął dyskretnie srebrny pierścionek.Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Astrid... - zaczął niepewnie, spoglądając jej w oczy - długo na to czekałaś. Chciałem to zrobić już dawno, ale powstały małe komplikacje z pierścionkiem.. po prostu go zgubiłem i nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. - dziewczyna mocno ściskała jego zimną dłoń, a w jej oczach z każdym słowem Czkawki pojawiało się więcej radosnych iskierek - Na pewno o tym wiesz, że jesteś moim całym światem. Nie wyobrażam sobie życia z nikim innym, niż z tobą. - Chłopak  z nogami jak z waty, uklęknął przed Astrid z bezgraniczną miłością w spojrzeniu - Czy zechcesz dać mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i uklękła tuż przed nim, nadal nie wierząc w to, co właśnie usłyszała. Cała sala patrzyła teraz na nich, wstrzymując oddech.
- Czkawka, tak, tak! - powiedziała łamiącym się ze szczęścia głosem, nadal skrywając zaszklone z wzruszenia oczy palcami. Chłopak szybko objął ją mocno, czując ogromną ulgę i zarazem szczęście, które teraz ogarnęło jego umysł.Wikingowie wznieśli brawami i wiwatami całą salę, a oni nadal klęczeli na ziemi, przytuleni do siebie. Czkawka wcisnął srebrny pierścionek na jej palec i pocałował mocno na przypieczętowanie ceremonii. Obydwoje zaśmiali się szczęśliwie, patrząc sobie w oczy spojrzeniami wyrażającymi wszystkie emocje, jakie im w tej magicznej chwili towarzyszyły. Tegoroczny Snoggletog na pewno długo zagości w ich pamięci.

____________________________________________________________________

Huhu, huhu ^^
I co, spodziewaliście się tego? 
Szczerze mówiąc tę końcówkę pisało mi się wprost bajecznie... aż sama się cieszę z takiego happy endu ^^
To co, misję wykonałam, zmykam przygotowywać wigilię! :3
♡‎♡‎♡‎
Kochani! Życzę Wam wszystkim wesołych świąt, pysznych uszek w barszczu, pięknej choinki a pod nią masy prezentów, wspaniałych chwil z rodziną, odpoczynku od szkoły i wszystkiego, czego tylko sobie zapragniecie w tegoroczne święta! Jeszcze raz - Wesołych Świąt! ^^ 
A tutaj - Szczerbatek dla Was ode mnie :)))

Uwielbiam Was wszystkich ^^
~Szczerbatkowa 


niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty ósmy - "Burze śnieżne krzyżują plany"

Astrid trzymała w dłoniach chropowaty, ciepły kubek wypełniony herbatą. Nie zwracała uwagi na hałas, przemykających ludzi i iskierki z ogniska. Uparcie wpatrując się w całkiem przypadkowy punkt na podłodze, skupiała się, by nie zasnąć przy stole.
Na dobrą sprawę była podirytowana, że nie mogła dziś wrócić do domu. Burze śnieżne konkretnie pokrzyżowały jej plany. Nawet nie ma jak wysłać listu, że będzie dopiero rano. Straszliwce mają grubą skórę, ale ta chroni je bardziej przed ogniem, niż przed mrozem.
To wszystko łagodziła jedynie myśl, że jej książka została wpisana na oficjalną listę ksiąg o zębaczach.
- Można się dosiąść? - z ponad jej głowy dobiegł uprzejmy, męski głos. Astrid podniosła obojętne spojrzenie na osobnika.
- Proszę - mruknęła beznamiętnie i ponownie wróciła wzrokiem do miejsca, na które patrzyła się przez ostatnie kilkanaście minut.
Miała już dość ludzi na dzisiaj. Kręcili się tylko wokół niej, gadali, całowali po rękach i rzucali sugestywne spojrzenia. Gdyby tylko miała pierścionek na serdecznym palcu, wszyscy by się zapewne odczepili. A tak? Owszem, każda kobieta lubi być komplementowana, ale dzisiejszy dzień wyczerpał limit słodkich słów na najbliższe dwa miesiące.
Właśnie, pierścionek. W głowie Astrid znów zagościła nieprzyjemna rozmowa z wczorajszego wieczoru. W tym momencie zastanawiała się, kto tym razem zawinił. Teraz stawiała siebie, bo przecież to ona z niczego, zaczęła sugerować podjęcie tematu  zaręczyn. Było to całkiem spontaniczne, a wyszło jak wyszło. Nie od dziś wiadomo, że dbanie o zaręczyny to zadanie męskiej części związku, płeć piękna natomiast cierpliwie czeka.Tylko, że cierpliwość nie była najmocniejszą stroną Astrid
- Panna stąd? - zagadał ów typ, wybijając ją gwałtownie z rozmyślań.
- Na szczęście nie. - odpowiedziała sucho i po chwili spojrzała na niego dyskretnym, chytrym wzrokiem. Odrzucając na chwile swe moralne dylematy, dopiero teraz przyszło jej na myśl, że może wykorzystać przychylność młodzieńca do znalezienia odpowiedniego lokalu na przespanie nocy. Rzekła więc miękkim tonem, siląc się na uśmiech - zechce mi pan wyświadczyć małą przysługę?
- Oczywiście - ożywił się jeszcze bardziej, a jego uśmiech dwukrotnie zwiększył swą szerokość - w czym mogę służyć?
- Wie pan, gdzie mogę przenocować? - odparła na pytanie pytaniem.
- Zaprowadzę panią do Rei, ona się tu zajmuje gośćmi. A tak w ogóle, to mówmy sobie na ty. Jestem Bródka.
Astrid omal nie parsknęła śmiechem. Spojrzała na niego z lekką skruchą, starając się ukryć swe  rozbawienie.
- Fajne, wiem. - mruknął bez entuzjazmu.
- Nie jesteś jedyny, mój chłopak ma na imię Czkawka - Astrid rzekła do niego pokrzepiająco, przy słowie 'chłopak'czując dziwne motyle w brzuchu. Dlaczego? Nawet ona tego nie wiedziała.
Osobnik o imieniu Bródka kiwnął głową na Astrid na znak, by wstała i poszła za nim. Dziewczyna uniosła się sponad stołu i ruszyła w tłum, śledząc wzrokiem jego smukłą sylwetkę.
Wyszli na zewnątrz. W wiosce już dawno zdążyło się ściemnić, lecz pochodnie ustawione na słupach dawały miłe światło. Na samą myśl o spokojnym miejscu na sen dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
- To daleko? - Astrid uniosła wzrok na okrytą cieniem twarz chłopaka.
- Nie, całkiem blisko, zaraz będziemy. Chodź.

*** 

Czkawka po prostu nie mógł już patrzeć na wygłupy bliźniaków. W tym momencie dla odmiany łupali się tarczami nawzajem w swe puste czaszki, śmiejąc się przy tym dziko. Chłopak ze zrezygnowaniem oparł skroń na dłoni i nadal z wiernym wyczekiwaniem spoglądał na wrota areny. Moment wejścia Cedrika to była rzecz, na którą cierpliwie czekał od kilkunastu minut. Mimo swojego nie do końca przyjaznego podejścia zdecydował się mu pomóc w lataniu na smokach. 
Sztukamięst znowu zaczęła chrapać, zwracając na siebie głowy wszystkich zebranych.
- Długo tu jeszcze będziemy czekać? - jęknął Smark z pogardą w głosie, spoglądając zirytowanym spojrzeniem na Czkawkę.
- Nie patrz tak na mnie, nie moja wina, że się spóźnia - odpowiedział chłopak na jego złowrogi wzrok. Ten wzruszył tylko ramionami. 
- Mnie się tam nigdzie nie śpieszy... jeszcze nawet nie ma południa, bez obaw - mruknął Śledzik, gładząc Sztusię po chropowatym grzbiecie.
- I nam również! - zakrzyknął Mieczyk, otrząsając się po zdrowym oberwaniu tarczą od siostry - możemy siedzieć tu cały dzień!
- Mów za siebie - rzuciła gniewnie Szpadka, przygotowując się do kolejnego ciosu - nie chcę mieć tylu siniaków! I to jeszcze od ciebie...
Gdy tylko na arenę wszedł blondyn, dziewczyna westchnęła z zachwytem, a cała reszta od razu się ożywiła.
- Gdzieś ty był? - warknął Smark - czekamy tu od dwudziestu minut i stoimy jak barany!
- Spokojnie, Valka oprowadzała nas nieco po wiosce - odpowiedział bezbarwnym tonem i wymijając zbulwersowanego Sączysmarka, podszedł do Czkawki.
Ten zmierzył go wzrokiem i niechętnie stwierdził, że Cedrik spokojnie kwalifikuje się na jego rywala. I w sprawach wyglądu, umiejętności i oczywiście Astrid. Zmarszczył lekko brwi.
- Coś nie tak? - spytał lekko chłopak.
- Nie, skądże - wstrząsnął głową wódz - wsiadaj na smoka i zaczynamy.
Śledzik sprytnie zagadał Cedrika i usadził go na Sztukamięs. Był dumny z tego, że jego księżniczka zawsze służy w nauce amatorów. Patrzył na nią teraz z uwielbieniem, jednocześnie pilnując, by chłopak nie spadł z jej grzbietu. Nim zatoczył kilka kółek, smoczyca zdążyła smacznie przysnąć. 
Czkawka przy okazji chwili świętego spokoju uciekł do swoich myśli. Już od kilku dni gdzieś tam słyszał słowa 'Snoggeltog już blisko!', widział porozwieszane tarcze na domach, drewniane choinki przyozdabiane przeróżnymi rzeczami. Jedynym dylematem tego wszystkiego były prezenty. Bez wątpienia, dla Astrid miał być pierścionek. Tyle, że jak go nie było, tak nie ma. A Snoggeltog nie może odbyć się bez prezentów. Pal sześć biesiadę, wikingowie na pewno zorganizują ją bez pomocy wodza. Ale to lepiej, Czkawka będzie mógł skupić się na upominkach. Przyłożył palce do skroni, gdy przypomniał mu się prezent dla Szczerbatka z przed kilku lat. Do dziś pamiętał nieprzespane noce, które spędził na konstruowaniu samodzielnego ogona dla smoka. Nie skończyło się to całkiem pomyślnie, ale końcówka i tak była radosna. Chłopak nie miał bladego pojęcia, co w tym roku może podarować smokowi. A Valka? Dla niej na pewno coś się wymyśli, chyba nie będzie z tym większego problemu. Chociażby... nowe siodło dla Chmuroskoka?
Rozmyślania przerwał mu widok blondynki wyłaniającej się z cienia bramy areny, który odciążył jego serce z głupich obaw o ukochaną. Pierwszym odruchem było podbiegnięcie i wzięcie ją w objęcia, ale Czkawka szybko się powstrzymał. Astrid rzuciła mu błękitne spojrzenie i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chłopak poprzedził ją.
- Dziewczyno, gdzieś ty była? - spytał z ulgą w głosie, patrząc na nią z uniesionymi brwiami.
- Zatrzymała mnie burza śnieżna - odparła obojętnie, skupiając spojrzenie na trzęsącej się w powietrzu Sztukamięs.
- Przeszła książka? - powiedział chłopak spoglądając na nią porozumiewawczo. Ta spuściła na niego wzrok.
- Mhm. - kiwnęła głową.
Czkawka westchnął cicho. Rozmowa się nie kleiła, więc chyba nie było sensu jej ciągnąć. Stali tak tylko w milczeniu. Trzeba było przyznać, że chłopak oczekiwał huczniejszego przywitania ze strony Astrid. A teraz ona zamiast do niego, wdzięczyła się do Cedrika, który zamiast skupiać się na smoku, skupiał się na blondynce. To wszystko tak go zniesmaczyło, że bez słowa obrócił się na pięcie i szybkim krokiem wyszedł z areny.

_________________________________________________________________________

Rozdział krótki, a długo czekaliście. Przepraszam ;-; Wydaje mi się taki drętwy... Może dlatego, że pisałam go troszkę na siłę?
Jedyną wesołą wiadomością jest to, że kolejny pojawi się jeszcze przed wigilią. Oj, będzie się w nim działo! W końcu musi być świątecznie! :3 Motyw Snoggletoga wprowadziłam dopiero teraz, bo 12 grudnia nie myślałam jeszcze o wigilii, więc od razu mi wybaczcie za taki gwałtowny zwrot akcji xd
Jak tam przygotowania do świąt? Wyjeżdżacie gdzieś? ^^
Ok, lecę rysować dla Was świątecznego Szczerbatka! :3

Enjoy!
~Szczerbatkowa 

piątek, 12 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty siódmy - "Jak syn z matką"

Czkawka obudził się późnym porankiem. Gdy tylko dobiegły do niego lekko stłumione głosy z kuchni, usiadł na łóżko z przymkniętymi oczami,  przy okazji zrzucając kołdrę na podłogę. Był jeszcze na tyle niewybudzony z letargu, że nie zastanawiał się, dlaczego słyszy rozmowy. Mimo tego, że mieszkał tylko z mamą, nie wywołało to u niego zbędnego zdziwienia. Przeciągając się mocno wstał i podszedł wolnym krokiem do okna. Gdy tylko odsłonił ciężkie zasłony, jego oczy natychmiast zaznały szoku, spoglądając na białą, okrywającą malownicze pagórki i skały pierzynę.
- Śnieg! - ucieszył się na głos, dostrzegając na niebie srebrzyste wirujące płatki. To oznaczało, że zima już na dobre zagościła na Berk i przez kolejne kilka miesięcy będzie obsypywała wyspę białym puchem, skuwała przystanie, jeziorka, rzeki i kałuże lodem oraz trzymała mrozem ludzi w ciepłych domach.
Chłopak szybko ubrał się zbiegł na dół. W kuchni poraz drugi doznał zaskoczenia. Przy stole, na przeciwko Valki siedział siwobrody mężczyzna, którego już wczoraj Czkawka zdążył poznać. Gdy tylko uniósł wzrok, uśmiechnął się życzliwie do chłopaka.
- Dzień dobry, Czkawka - powiedział ciepło, przerywając na chwilkę rozmowę z kobietą - usiądziesz z nami?
Z grzeczności wypadałoby powiedzieć 'tak', ale chłopak nie dostrzegł niczego ciekawego w perspektywie wysłuchiwania rozmów innego pokolenia. Odwzajemnił się tylko uśmiechem.
- Dzięki, ale właśnie planowałem rozruszać trochę Szczerbatka - odpowiedział lekkim, pzyjaznym tonem - zresztą, nie będę przeszkadzać. Po tych dwudziestu latach macie zapewne sobie wiele do powiedzenia - Czkawka z życzliwością spojrzał na wesołe oczy matki i po chwili spytał ją z całkiem innego gatunku - Astrid była rano po książkę?
- Była, na szczęście już nie spałam. Dlaczego ją tak wcześnie wyrwali? - odpowiedziała z nutką zdziwienia w głosie.
- Oprócz niej ma być jeszcze kilkoro klientów, szybko to pewnie nie zleci. Mam szczerą nadzieję, że przejdzie - rzekł wiernym tonem.
- Czytałeś ją chociaż? - Valka spojrzała na niego z iskierką ironii i rozbawienia.
- Gdy rysowałem, kilka linijek mi się przewinęło - odparł niby obojętnie.
- I...?
- No, całkiem całkiem.
Matka uniosła jedną brew, jak to miała w zwyczaju.
- Rano zdołałam przeczytać niecałe dwa rozdziały. Astrid ma niesamowity dryg do pisania. Jestem pewna, że pakt zatwierdzi tę księgę - rzekła kobieta z entuzjazmem.
- A moje rysunki? - chłopak upomniał się jak małe dziecko, spoglądając na nią z krzywą miną.
- Czkawka, jesteś okropny! - zaśmiała się lekko, czochrając mu brązową czuprynę - Przecież wiesz, że mam słabość do twoich dzieł, nie muszę ci o tym mówić!
- Dobrych słów nigdy za wiele - piwiedział z iskierką rozbawienia w głosie - to ja się zmywam.
- A śniadanie? - zawołała za nim matka, gdy ten już zdążył podejść do drzwi.
- Jak wrócę. Nie jestem głodny. - uśmiechnął się do matki, a następnie skierował w stronę granatowej masy leżącej pod kominkiem - Chodź Szczerbek - Smok podskoczył i wstał szybko ze swego legowiska z wymalowanym zadowoleniem na pysku. Razem ze swym właścicielem wydreptali na dwór, od progu wstępując na biały, skrzypiący pod nogami puch.
- Kto by pomyślał, że w nocy tyle napada! - rzekł chłopak, z fascynacją przypatrując się spadającym płatkom. Spuścił wzrok na smoka - Wycieczka w taką pogodę to nie najgorszy pomysł, co Mordko?
Szczerbatek popatrzył na niego żółtymi, wesołymi ślepiami i ukazując swe różowe dziąsła, zamruczał w wyrazie aprobaty.

***

Przez resztę poranka i popołudnia padał gęsty śnieg. Dopiero gdy Czkawka doleciał z powrotem do granic Berk, wraz ze z zachodem słońca wyspę opuściła śnieżyca i spokojnie można było wyruszyć do fortecy na kolację. Tym razem wśród zebranych byli goście z Rammardu, co skłoniło tubylców do taktowniejszego niż zwykle zachowania. Obyło się bez bójek i latających przedmiotów w powietrzu, natomiast od szczodrości w częstowaniu gości piwem mieszkańcy Berk nie stronili.  
Czkawka wolał spędzić ten czas w domu. Czasami miał już dość wszystkiego i nachodziła go tylko ochota na ciągłe patrzenie się w przestrzeń i głębokie rozmyślanie, względnie szczerbatkowe szkice. Chyba tylko w takich chwilach odnosił wrażenie, że do niczego się nie nadaje. To był jeden z tych wieczorów, które należało przeznaczyć na użalanie się nad sobą, nad swymi słowami i błędami.
Teraz tematem przewodnim jego rozmyślań, był nie nie kto inny, jak blond włosa przedstawicielka płci pięknej o imieniu Astrid. 
Czkawka zastanawiał się nad rzeczami, które całkiem nie miały w tym momencie znaczenia. Co ona robi? Czy już wraca? Je uroczystą kolację przy okrągłym stole? Może używa swych wdzięków na tamtejszych młodzieńcach? 
Te pytania były pozbawione jakiegokolwiek sensu, ale mimo tego zajmowały znaczną część umysłu Czkawki. Właśnie w takich chwilach uświadamiał sobie, że nie mógłby żyć bez Astrid i to, jak bardzo mu na niej zależy. 
- Czkawka, chodź na kolację! - nic nie mogło mu bardziej brutalnie przerwać głębokich rozmyślań, niż krzyk matki z dołu.
Chłopak nie zastanawiając się zbytnio zwlekł się z łóżka i zszedł do kuchni, z miną skrzywdzonego przez życie człowieka. Valka na szczęście stała przodem do blatu, więc na razie oszczędziła synowi pytań z gatunku 'Co się stało?'
Czkawka usiadł przy stole, podpierając się łokciami o kant drewna.
Kobieta szybko położyła przed nim parującą, smakowicie pachnącą rybę. Chłopak musiał być naprawdę zdołowany, jeśli nawet to nie pobudzało go do optymistycznych myśli.
Matka usiadła naprzeciwko niego i szybko zabrała się za obkrajanie apetycznej ryby. Dopiero po chwili dziwnej ciszy i braku reakcji ze strony syna podniosła na niego wzrok. Matczyne intuicja od razu podpowiedziała jej, że coś jest nie tak.
- Co jest, Czkawka? - spytała z lekkim zmartwieniem w głosie, rybę odstawiając na drugi plan.
Ten podniósł na nią spojrzenie wyrażające udrękę, której zapewne nie zdołałby opisać w żadnych słowach.
- Nic. - odpowiedział ze świadomością, że brzmi to zbyt absurdalnie, by Valka dała za wygraną.
- Przecież widzę - zaglądnęła mu w zielone oczy - o co chodzi?
- Miałaś kiedyś tak, że myślałaś o sobie, że jesteś do niczego? - odpowiedział załamanym głosem, pozbywając się jednej dziesiątej ciężaru swych zmartwień.
- Och, ileż to razy! - machnęła ręką w powietrzu - w twoim wieku, gdy jeszcze mieszkałam na Berk, wciąż obwiniałam siebie za to, że jestem inna. Nie zabijałam smoków, przeszkadzałam innym w robieniu tego. Miałam okropny dylemat co wybrać - czy z tym walczyć, czy dać za wygraną i przyglądać się, jak każdego miesiąca z rąk moich przyjaciół ginie tysiące smoków. - westchnęła i dodała po chwili z lekkim uśmiechem - Na szczęście i nie, Chmuroskok mnie wyręczył.
Czkawka bardzo lubił, gdy jego matka się uśmiechała. Zmarszczki na jej twarzy układały się w taki sposób, że tylko dodawały jej uroku i dobrego, życzliwego wyrazu.
- Widzisz, mój problem polega na tym, że wszystko znów się zaczyna mącić. Wczoraj wymieniłem kolejnych kilka chłodnych zdań z Astrid. Wszystko przez ten głupi pierścionek - Chłopak zawiesił głowę na dłoniach i westchnął, powstrzymując emocje w duchu.
- Nadal go nie znalazłeś? - spytała Valka zatroskanym tonem.
- Nie, chociaż szukałem go wszędzie... - odparł załamany.
- Powiedziałeś jej to?
- I w tym właśnie cała zabawa, że nie. Powinienem? - chłopak podniósł wątpliwe spojrzenie na matkę.
- Wydaje mi się, że powinna znać prawdę. Uniknąłbyś tych wszystkich kłótni. - powiedziała z nutką życzliwości w głosie.
- To na pewno... - mruknął - męczą mnie te idiotyczne sprzeczki, wiesz?
- Wiem.
Valka spojrzała na niego z troską.
- Umówmy się tak. Gdy tylko Astrid wróci, opowiesz jej o wszystkim - rzekła krzepiącym tonem.
Czkawka przewrócił teatralnie oczami, ale w duchu czuł się o wiele lepiej niż przed rozmową.Wiedział, że matka wesprze go w sprawie, ale nie oczekiwał takiej poprawy swego nastroju i nastawienia do życia. Spojrzał na nią z wdzięcznością i energicznie nabił pachnącą rybę na widelec.

___________________________________________________________________________

Z okazji moich jutrzejszych urodzinek postanowiłam obdarzyć Was rozdziałem już dziś ^^
Nie jest szczególnie nadzwyczajny, bo w skupiłam się głównie na Valce i Czkawce, co dla fanów hiccstrid (których łącznie ze mną jest dużo ♡‎) nie jest rzeczą atrakcyjną. Tak czy owak, jest chyba całkiem w miarę :>
Pozdrowionka! ^^
PS. Głupi tytuł.. znowu ;-;
Enjoy! :))
~Szczerbatkowa #hot14






niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty szósty - "Kiedy oświadczyny?"

- Chodź Czkawka, porozmawiamy chwilkę. - Hans chwycił ramię chłopaka, odciągając go od tłumu siedzących przy ławach wikingów. Wszyscy bawili się w najlepsze na popołudniowym obiedzie, witającym gości.
- To niesamowite, że po tylu latach znów mogę cie zobaczyć. - mężczyzna spojrzał na niego swymi szarymi oczami z dobrodusznością, gładząc długą, białą brodę - Pamiętam, gdy jeszcze leżałeś w kołysce. Pamiętam też twoją mamę, jak zmieniała ci pieluszki.
Mężczyzna na same wspomnienia uśmiechnął się do siebie, patrząc z wyczekiwaniem na Czkawkę.
- Skąd znasz moich rodziców? - powiedział chłopak z nutką zdziwienia w głosie.
- Stoik był moim przyjacielem. Jeszcze dwadzieścia lat temu nie byłem przewodniczącym rady Smoczej Federacji, prowadziłem spokojne życie najzwyklejszego w świecie wikinga. Gdy byłeś niemowlęciem, często was odwiedzałem. Wtedy twoja mama zniknęła, a Stoik całkiem urwał ze mną kontakt. Nasze losy przestały się łączyć, i w końcu każdy poszedł w swoją stronę. Naprawdę, nawet nie przychodziło mi do głowy, że kiedyś spotkam cię jako wodza. Gdy całą północ obiegła wiadomość o śmierci twego ojca, porządnie się załamałem. Przecież nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać...
- I ja też - mruknął Czkawka, wbijając spojrzenie pełne żalu w podłogę. Nie chciał już wracać do tych okropnych wspomnień. Teraz miał Hansowi za złe, że w ogóle śmiał poruszyć ten temat. Czy jest coś gorszego niż śmierć ojca, który przez całe życie był jedynym przewodnikiem i wzorem?
Mężczyzna spojrzał na niego.
- Przepraszam, jeśli powiedziałem coś nie tak... Po prostu wciąż mam wyrzuty sumienia, których zapewne nie zatrę do końca życia. - mężczyzna wziął głęboki oddech i dodał raźniejszym tonem po chwili - Nie martw się. On na pewno jest i obserwuje nas z góry. Dam głowę, że jest z ciebie dumny.
Zrobiłeś tyle, ile pięciu wodzów przed Stoikiem. Ta wyspa zawdzięcza tobie naprawdę wiele - smocze wyścigi, akademia, treserzy smoków. Teraz na Berk zjeżdżają się wikingowie z całej federacji! To naprawdę ogromny sukces - Hans uśmiechnął się do niego szeroko i w geście pokrzepienia klepnął go zdrowo w ramię - to duży zaszczyt, że rozmawiam z takim wodzem jak ty!
Czkawce zrobiło się trochę raźniej po wysłuchaniu tych wszystkich miłych zdań wypowiedzianych w jego stronę. Wiedział, że to prawda. Wiedział, że Berk zawdzięcza mu bardzo dużo. Stoik przeszedł do historii ze swoimi wielkimi czynami, a teraz on, jako następca wielkiego wodza, musi kontynuować wszystko to, czego nie zdążył jego ojciec.
Czkawka uniósł dziękczynne spojrzenie na mężczyznę, który wciąż uśmiechał się do niego szeroko. Miał dużo zmarszczek na swej starganej przez życie twarzy. Skąd on bierze tyle energii i ciepła?
- Zawołaj swoją mamę, hm? Nie widziałem jej chyba z ponad dwadzieścia lat! - Hans skrzywił lekko usta, klasnąwszy w dłonie - Chcę z nią trochę pogadać.
Chłopak jak oparzony podskoczył ze swojego miejsca i przeciskając się szybko przez tłum, dobił do ławy, gdzie siedziała Valka jedząca apetycznie pachnącego kurczaka.
- Chodź mamo, przywitasz się z Hansem. - Czkawka pociągnął matkę za dłoń, napotykając opór z jej strony.
- Poczekaj synku, dokończę jeść i pójdziemy. To coś ważnego? - kobieta podniosła na niego spokojne spojrzenie.
- Coś ważnego! - powtórzył za nią chłopak - nie widziałaś go przecież dwadzieścia lat!
Valka uniosła brwi w zdziwieniu.
- Kogo?
- Hansa, a kogo innego? - odparł Czkawka, jakby to było oczywiste.
- To ten sam Hans Grzebalec? Hans, który przyjaźnił się ze Stoickiem, gdy byłeś malutki? -  o mało nie zakrztusiła się kurczakiem.
- Tak, tak - kiwnął głową ze zniecierpliwieniem - chodź!
Kobieta szybko wstała od stołu, ciągnięta za rękę przez syna.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że go znasz? - rzucił przez ramię Czkawka do matki, wymijając zbitą grupkę wikingów.
- Kiedy nie wiedziałam, że to on! - odparła na to, z wyraźnym podekscytowaniem w głosie.

***

Czkawka siedział przy stole, pochylony nad otwartą księgą. Trzymając w dłoni swój węgielkowy ołówek, szkicował starannie Zębacza na pożółkłym papierze. 
- Czy długo jeszcze? - spytała przez ramię Astrid, stojąc przy żelaznej płycie gdzie smażyły się ziemniaki.
- Jeszcze chwilka - odpowiedział nieobecnym głosem chłopak, dokładnie nakreślając kolce na ogonie smoka - chwilka.
Dziewczyna opierała się jeszcze chwilę o blat, stukając palcami w drewno.
- Pójdę wydoić Kunegundę. - rzekła wspaniałomyślnie - przypilnuj, by się ziemniaki nie spaliły.
- Jasne - mruknął Czkawka, niezbyt zastanawiając się nad sensem słów do niego wypowiedzianych. Odrywając się nad chwilę od rysunku, zamyślił się nad cudownym przypadkiem spotkania mamy i Hansa. Kto by się spodziewał, że jeszcze kiedykolwiek się zobaczą? Na samą myśl radości matki ze spotkania po latach uśmiechnął się do siebie. 
Coś zasyczało przy blacie. Ziemniaki!
Czkawka poderwał się sponad stołu i szybko ściągnął garnek z płyty.  Zajrzał do środka, a para wodna zasłoniła mu na chwilę widok. Oprócz zapachu spalenizny na dnie znalazł warstewkę czarnego osadu, który zapewne był pozostałością z przypalonych ziemniaków. Z wielką nadzieją w sercu, iż Kunegunda będzie odmawiać wydojenia, szybko wsypał ziemniaki do drewnianej miski, a nieszczęsny garnek włożył do wiadra z ogrzaną na ognisku wodą. Dobywszy się pierwszego lepszego ostrego narzędzia zaczął skrobać dno bez litości, wytwarzając tym samym okropny, skrzypiący dźwięk. Szczerbatek leżący pod kominkiem zasłonił uszy łapami, patrząc błagalnym wzrokiem na właściciela. 
- Wybacz, mordko. - zwrócił się do smoka - już kończę.
Gdy od dna odpadła ostatnia część czarnej skorupki, Czkawka wyprostował się z klęczek z lekkim westchnieniem. Wrzucił naczynie do szafki wiszącej nad blatem i rozdzielił rozgotowaną papkę na dwa talerze, resztki nakładając dla Szczerbatka.
- Smacznego - mruknął, podsuwając gadowi gliniany talerz z parującą masą i sam usiadł do stołu. Rozglądnął się czujnie po kuchni, stwierdzając, że wszystko jest w jak największym porządku. Pochylił się ponownie nad rysunkiem, ale widocznie nie dano mu zbyt długo zaznać spokoju.
Do kuchni weszła Astrid z wiadrem mleka, wpuszczając przy okazji podmuch lodowatego powietrza.
Czkawka podniósł na nią wzrok.
- Tak, przypaliłeś ziemniaki. Skrobanie garnka było słychać na pół wioski - dziewczyna uśmiechnęła się chytro, uprzedzając go w jakichkolwiek wytłumaczeniach.
- Tak wyszło - wzruszył ramionami i rzekł tonem artysty - gdy rysuję, nie myślę o niczym innym.
Astrid spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym sceptyzmem i usiadła do stołu. Jedli w ciszy, co chwila wymieniając się jakimiś bezsensownymi zdaniami.
Szczerbatek w kącie spał już na dobre, prychając tylko co jakiś czas. Papkę zjadł bez grymasów, dla niego było i tak wszystko jedno, co je. Byle tylko nie węgorze.
Czkawka nadal szkicował Zębacza, a Astrid myła brudne naczynia.
- Troszkę się pośpiesz, już późno. A muszę to mieć na jutro. - powiedziała przez ramię, zerkając na chłopaka.
- Przypomnisz mi, gdzie wykorzystasz moje dzieła? - spytał zadziornie.
- Nie czuj się taki ważny, Czkawka. To tylko jedna z tysięcy książek o zębaczach.  Tym się tylko różni, że mojego autorstwa. - uśmiechnęła się lekko.
- Nie wiem, czy zdążę - powiedział z nutką niepewności w głosie, podnosząc głowę sponad żółtego papieru. - nie możesz przyjść po to rano? 
- Muszę tam być wcześnie rano. Sam lot zajmie mi dwie godziny. - odparła ze zmartwionym spojrzeniem.
- Zostań na noc. - zaproponował chłopak, ruszając znacząco brwiami.
- Ostatnio wciąż u ciebie nocuje. Nie mieszkam tu.
Zapadła cisza.
No właśnie, nie mieszkam tu.
Astrid spojrzała na Czkawkę beznamiętnym spojrzeniem. Coraz częściej zastanawiała się nad tym, kiedy 
Czkawka postanowi wykonać ten pierwszy krok, jakim były zaręczyny. 
- A może bym tu zamieszkała? - powiedziała beztrosko z uśmiechem na twarzy.
- Czemu nie. Wprowadzaj się nawet teraz - odparł równie uśmiechnięty, udając, że nie złapał aluzji.
- Nie można tak od razu - westchnęła lekko - to nie takie łatwe..najpierw trzeba...
Urwała z wyczekiwaniem, wpatrując się w chłopaka, który w tej chwili nic sobie z
jej słów nie robił.
- Nie słuchasz mnie - rzuciła podirytowanym tonem.
- Skądże - odpowiedział, nadal skupiony na rysunku - po prostu staram się, by wręczyć ci to jeszcze dziś. Jeśli nie chcesz nocować...
Czkawka bardzo dobrze wiedział, o co chodzi dziewczynie. Nie od dziś było mu wiadomo, że Astrid śpieszno było do ślubnego kobierca. Mógłby się jej oświadczyć nawet teraz. Gdyby tylko miał pierścionek.
"Astrid, zgubiłem pierścionek, ale czy zechcesz zostać moją żoną?" - to by brzmiało zbyt głupio, by przypisać to oświadczynom. A zamiast odpowiedzi 'tak' usłyszałby śmiech. Nie, na takie coś nie można targać się pod żadnym pozorem. Lepiej cierpliwie znieść gadaninę.
- Czy ty masz zamiar mi się oświadczyć? - spytała prosto z mostu, co było głównym celem tej rozmowy. Chciała delikatnie, ale Czkawka nie był podatny na jej sugestie.
- Tak - padła tak samo prosta jak pytanie odpowiedź.
- I co w związku z tym? - kontynuowała chłodno - powiesz mi, dlaczego muszę się ciebie pytać o tak oczywiste rzeczy?
- Nie musisz pytać, wcześniej czy później sam to zrobię. Wystarczy odrobina cierpliwości z twojej strony - odrzekł Czkawka błagając w duchu dziewczynę, by zakończyła temat.
- Mam wrażenie, że niezbyt się śpieszysz. Tak długo jesteśmy razem. Nie uważasz, że już czas? - spytała Astrid siląc się na spokój.
- Niektórzy pobierają się w wieku trzydziestu lat i to też jest odpowiedni czas. Musimy być jak inni?
- Nie musimy. Po książkę przyjdę jutro rano.
Wyszła, wzdychając tylko w duchu.

____________________________________________________

Przepraszam, że znowu długo czekaliście. Siła wyższa - nauka ;-; Upodobałam sobie te niedzielne wieczory, nie ma co :D

Enjoy!
~Szczerbata :)


Czytasz = Komentujesz = Motywujesz! :}