piątek, 31 października 2014

Rozdział dwudziesty - "Ostatnie ognisko"

Ogień wesoło buchał, a drewno cicho trzaskało, wzniecając w powietrze małe iskry. Księżyc schowany za zagajnikiem nie oświetlał placu, ale ognisko dawało przyjemny blask. Na tyle przyjemny, by chłód nie dawał się we znaki.
Wszyscy bawili się, śpiewali i wdychali zapach pieczonych ryb. Zabawa dopiero się rozpoczynała, a wikingowie zdążyli spożyć jedną trzecią piwa przygotowanego na ognisko.
Drobna dziewczyna siedziała na belce drewna, niecierpliwie wyczekując zakończenia fascynującej rozmowy reszty grupy. Co chwila łypała na nich okiem, wystukując palcam rytm na drewnie.
- Miris! - dziewczyna zadarła głowę na dźwięk głosu Valki - pozwolisz ze mną na chwilkę?
- Ja właśnie... - starała się wykręcić.
- To zajmie tylko minutkę, może dwie. - zapewniła kobieta, chwytając ją za rękę. Ta wstała niechętnie, prowadzona przez nią w stronę ustawionych ław.
- Przez cały dzień mnie to męczyło, jak wpadłaś na pomył upuszczenia krwi Szczerbatkowi? - spytała zaciekawiona, gdy usiadły już przy długim stole.
- Ach, więc o to chodzi - uśmiechnęła się Mirilla, wzdychając z ulgą w myślach. Spojrzała na Valkę, która utkwiła w niej z wyczekiwaniem źrenice.
- Jeśli pamiętasz,  opowiadałam wam moją historię... wszystkiego nauczyła mnie Szamanka. Wtedy myślałam, że mi się to nie przyda...
- A jednak, jakby nie patrzeć, uratowałaś  mu życie. - dokończyła kobieta z lekkim uśmiechem.
- Dokładnie. - odpowiedziała unosząc kąciki ust - właściwie z tą żywicą to ciekawa sprawa... nie wiem czy wiesz, ale ona naprawdę kiepsko działa na smoki. Tak mocno wpływa na ich układ odpornościowy, że to, co je leczy, zaczyna im szkodzić. I odwrotnie. Jest czymś w rodzaju 'rozstrajarki' smoczej gospodarki zdrowotnej. Wtedy organizm wariuje i dzieje się to, co dało się zauważyć u Szczerbatka. Żywica jest dość gęsta. Krew przepycha ją tam, gdzie najwięcej miejsca, czyli na plecach, tuż pod skórą. Tam żyły są szerokie, ale i bez żadnych zawijasów. Wtedy w odgałęzieniach gromadzi się żywica. By pozbyć się jej z organizmu, wystarczy naciąć skórę w odpowiednim mejscu na grzbiecie. Ot, cała filozofia. - uśmiechnęła się Mirilla na zakończenie swego małego wykładu, spoglądając na zdumioną Valkę  - Em... co jest? - spytała niepewnie po chwili dziewczyna, zauważając dziwny wyraz twarzy u kobiety.
- Nic, po prostu jestem pod wrażeniem twej ogromnej wiedzy. - roześmiała się lekko, powracając myślami na ziemię - spędziłam wśród smoków przeszło dwadzieścia lat, a wciąż nie wiem tylu rzeczy. Cóż, człowiek uczy się całe życie...
- Uszanowanie, moje drogie panie! - rzekł do nich wesoło Czkawka, który całkiem nagle, nie wiadomo skąd się pojawił. - można się dosiąść?
- Jasne. - Skinęła głową Mirilla, dyskretnie obserwując każdy ruch Astrid, która usiadła przy chłopaku.
- Jak się bawicie? - zagadnął on nader radośnie.
- Bywało lepiej... - Odparła Miris niby obojętnym tonem, jednak z uśmiechem na twarzy.
- Oprócz tego, że jest trochę zimno, to świetnie - uśmiechnęła się Valka, spoglądając na parę siedzącą na przeciwko.
- W takim razie korzystajcie, bo zapewne jest to ostatnie ognisko w tym roku... Zimno, mróz, wiatr. Wiecie, o co chodzi.
- Z pewnością... - wtrąciła się Astrid - ale zawsze pozostaje nam forteca. Sama osobiście wolę zabawy właśnie tam, przynajmniej nos i palce mi nie odmarzają..
- Ryby gotowe! Kto chce, niech ustawi się w kolejkę! - zakrzyknął Pyskacz spod ogniska, ściągając opieczone ryby z patyków. Przez sekundę zapanowała cisza, gdy po chwili wikingowie rzucili się ku Pyskaczowi niczym wygłodniałe owce.
- To idę. Przynieść komuś? - westchnął Czkawka, podnosząc się ze swego miejsca.
- Ja dziękuję, nie mam dziś apetytu - odmówiła uprzejmie Valka.
- I ja też. - dopowiedziała Miris.
- W porządku. - mruknął, spoglądając beznamiętnie na wymieszane ludzkie sylwetki. Szybko przepchał się przez tłum wraz z Astrid. Stanęli tuż obok Pyskacza, który na dzisiejsze ognisko na kikut założył trójzębną protezę, by móc łatwiej chwytać ryby.
- Jedna rybka dla wodza, druga dla jego dziewczyny... - mruknął niby obojętnie, spod krzaczastych brwi spoglądając na ich reakcję.
- Doprawdy, bardzo śmieszne - odpowiedział Czkawka, mrożąc go wzrokiem.
- No co, mówię tylko prawdę. - wzruszył ramionami z chytrym uśmiechem na twarzy - a teraz zjeżdżajcie mi stąd, robicie korek!
Pyskacz szybko podał im drewniane tacki, mamrocząc pod nosem i obrócił się obojętnie do tłumu wykrzykujących wikingów.
- No to smacznego.
Skonsumowali rybę szybciej, niż zdążyli skończyć rozmowę. Usiedli na skraju placu, niedaleko zagajnika. Obserwując z rozbawieniem nietrzeźwe grupy wikingów, nie mogli powstrzymać się od synchronicznych wybuchów śmiechem. Dzisiejsza zabawa była wyjątkowo głośna, wesoła i dynamiczna. Co chwilę ktoś się przewracał, upadały krzesła, stada wikingów śmiały się i krzyczały.  Słowem - rozpusta. To ostatnie ognisko w tym roku, niech korzystają!
- Co powiesz na romantyczny spacer po zagajniku, milady? - Czkawka wstał od stołu, wyciągając szarmancko rękę do dziewczyny.
- Jeśli nalegasz... - odpowiedziała, śmiejąc się delikatnie, chwytając jego dłoń. Zagłębili się kilka kroków w las, gdy chłopak gwałtownie zatrzymał się w miejscu. To teraz. Niech się dzieje co chce.
- Astrid... - Czkawka podniósł niepewnie wzrok na Astrid, sięgając ręką do kieszeni. Zagłębił palce w obszernej zakładce swej zbroi. Nie, to niemożliwe. Zawartość żołądka przekręciła mu się po ponownym przegrzebaniu kieszeni. Nie ma pierścionka!
Niewiele myśląc, chłopak szybko objął Astrid w talii i pocałował ją długo i zachłannie. By choć na chwilę ją oszołomić i zrzucić na drugi plan swoje przerażenie. A nuż Astrid zapomni jego spłoszonego spojrzenia i dramatycznych ruchów, które przed chwilą wykonał?
Oderwali się od siebie po kilku sekundach.
- Rób to częściej. - dziewczyna uśmiechnęła się do niego zabawnie, całkiem beztroskim tonem.
Chłopak lekko odetchnął  ulgą, siląc się na pokrzepiający uśmiech.
- To żaden problem - odpowiedział, uśmiechając się znacząco - idziemy dalej?
- Nie mam nic przeciwko.
Ruszyli wgłąb lasu, ale nie tak to miało wyglądać.
Gdzie podział się pierścionek?

________________________________________________________________________

No, udało mi się! 
Piąteczek, 23.22, jeszcze przed weekendem! :3
Już jutro postaram się zacząć pisać kolejny rozdział, ale kto mnie tam wie... wyjazd do rodziny na groby i tak dalej... Chyba każdy wie, o co chodzi. 
Z okazji 20 rozdziału (bo w sumie jest co świętować ... 20 to dobry wynik!) ... może takie pytanie do Was - 
Co się stało z pierścionkiem?
Piszcie wszystkie pomysły, jakie przyjdą Wam do głowy, nawet te najgłupsze. xD
(Pfy, pfy, też mi coś... pytanie)
No ale... nie mam pomysłu, co mogę zrobić z okazji 20 rozdziału.. :{
A może.. Wy macie jakieś propozycje? Coś wam narysuję/zrobię filmik/whatever? Piszcie, co Wam wpadnie do głowy. :}
Liczę na hiperilość komentarzy pod tym postem, wykażcie się kreatywnością, zapałem oraz dobrym sercem i chociaż pod 20 rozdziałem dajcie o sobie znać, że czytacie! XD :D

No, to było na tyle... miłego weekendu! :3
Enjoy!
~Szczerbatkowa


piątek, 24 października 2014

Rozdział dziewiętnasty - "Nieprzyjemne zabiegi"

We trójkę wpadli z pośpiechem do mieszkania, a ich oczom ukazał się widok, który wywołał u każdego z nich silne przerażenie.
Dyszący smok leżał na zimnej podłodze, a Valka co okładała jego nozdrza tkaniną nasączoną ziołami. Palce trzęsły się jej niesamowicie.
Czkawka podbiegł do Szczerbatka i kucnął obok, kładąc dłoń na zimnej skórze smoka.
- Jest zmarznięty... - stwierdził zdumiony faktem, iż dotąd jego ciepła pokrywa nagle stała się tak zimna i nieprzyjemna w dotyku. Smok spojrzał na niego rozpaczliwie. 
Chłopak szybko poderwał się z klęczek i podszedł do blatu. W poszukiwaniu suchych korzeni gerdeny, otworzył pośpiesznie wszystkie pobliskie szafki. Pamiętał, że ostatnio jeszcze wyciągał je z drewnianego pudełeczka. Po chwili błądzenia wzrokiem po okrytych cieniami kubkach, ujrzał szkatułkę postawioną tuż za talerzami. Z triumfem w duszy chwycił pudełko, podnosząc wieczko. Szybko przeliczył sztuki plastrów korzenia i stwierdzając, iż starczy jeszcze na przyszły raz, wyciągnął trzy kawałki. 
- Jeśli to nie pomoże, to już nie wiem... - mruknął, kucając przy Szczerbatku. - Wiem kolego,  że tego nie lubisz. Ale czasami trzeba. 
To mówiąc, rozchylił Szczerbatkowi pysk i zanim smok ponownie zatrzasnął swą paszczę, chłopak zręcznie wrzucił dwa plasterki korzenia
Cała czwórka zamarła w bezruchu, wbijając wzrok w Szczerbatka. Smok zamruczał, przekręcił się na bok i znów zaczął ciężko oddychać. Świst powietrza opornie przechodzącego przez jego gardło powodował ciarki na plecach pozostałych. Wyglądało na to, że jego stan wyraźnie był taki sam, jak przed podaniem leku. Cisza była przerażająca i napięta.  Pierwsza odezwała się Valka.
- Wydaje mi się, że Gerdena działa szybciej. - powiedziała z obawą w głosie - coś wyraźnie jest nie tak. 
Czkawka wymienił z matką niespokojne spojrzenia.
- Może poczekajmy jeszcze chwilę...? - rzekła cicho Astrid z przejęciem wymalowanym na twarzy. 
- Coś jest wyraźnie nie tak... - Czkawka pokręcił głową, z zadumą przyglądając się smokowi. Teraz już każdy widział srebrzyste kropelki potu na jego skórze, które z każdą minutą stawały się coraz obszerniejsze.
Miris przyglądając się całemu zdarzeniu, wciąż szukała w głowie choćby najmniejszego kawałka swej wiedzy o leczeniu smoków, którą zdobyła jeszcze w dzieciństwie. Oprócz tego, że chciała zasłynąć na Berk, Szczerbatek chwycił ją za serce. Nie chciała ptrzeć na jego cierpienie. 
 Włożyła ręce do kieszeni, zaciskając pięści. Wtedy jej prawa dłoń napotkała coś twardego i zimnego. Zagłebiła dłoń, identyfikując palcami kształt przedmiotu. No przecież,to sztylet.
Drobna, metalowa rączka wywołała falę nagłych wspomnień z nauki smoczej anatomii.
- Wiem! - Mirilla z triumfem wyjęła sztylet z kieszeni, spoglądając na przerażone twarze pozostałych - Nie, nie, spokojnie... - sprostowała szybko - to nic strasznego! Muszę tylko upuścić mu trochę krwii. Mogę liczyć na waszą pomoc?
- Jasne. - przytaknął Czkawka, sprawiając wrażenie nieporuszonego jej słowami.
- Jesteś przekonana, że pomoże? - spytała niepewnie Valka.
- Wiem co robię. - zapewniła z krzepiącym uśmiechem - Przytrzymajcie go trochę, smoki niezbyt lubią ten zabieg. - rzuciła, kucając przy Szczerbatku i przemawiając do niego cicho - spokojnie, zaraz będzie dobrze. 
Smok łypnął na nią przestraszonym spojrzeniem, jednocześnie coraz bardziej świszcząc. Opuścił głowę, płytko oddychając.
Mirilla, zbierając się w duchu, odliczyła płyki grzbietowe od szyi Szczerbatka. Teraz nie mogła nikogo zawieść, więc w myślach upewniła się, iż miejsce nacięcia powinno być wykonane właśnie w tym miejscu.
- Pośpiesz się, on zaczyna się dusić... - jęknął Czkawka, mocno przytrzymując łeb smoka. 
Dziewczyna drżącymi palcami przyłożyła nóż do granatowej skóry i delikatnie zagłębiła ostrze pomiędzy łuskami. Z długiego  cięcia szybko pociekła strużka czarnej krwii.m
- I co? - spytała Valka ze zniecierpliwieniem w głosie.
- Jeszcze chwilka... - Miris uniosła dłoń ku górze, gdy złocista, klarowna substancja wydostała się w końcu z rany. Szczerbatek wstrzymał oddech, gdy po chwili zamaszyście zaciągnął nieco powietrza z wyraźnym zadowoleniem. Skurczone dotąd łapy opadły mu luźno na posadzkę.
Złoty syrop, który w tym momencie wyglądał bardziej jak miód, powoli spływał z chropowatej skóry Szczerbatka. Mirilla przyglądnęła się dokładniej substancji, która błyszczała w świetle słonecznym wpadającym przez okno. Niepewnie wysunęła palec, nabierając trochę syropu, który wyraźnie pachniał lasem. Trwało chwilę, zanim doznała olśnienia. 
- Że też nie wpadliśmy na to szybciej!  - rzekła  nie kryjąc swego zdumienia - to żywica!
- Żywica? - zdziwili się wszyscy jednocześnie. 
- Na to wygląda... Ale wydaje mi się, że już po kłopocie. - Miris z satysfakcją spojrzała w stronę smoka, który w ciągu kilku magicznych chwil odzyskał chęci do życia. Z pomrukiem obrócił się na bok, głeboko wzdychając. - jeszcze chwilkę i wszystko z niego wypłynie, że tak powiem. - uśmiechnęła się do pozostałych

***

W izbie pachniało ziołami, świecami i czymś jeszcze. Czymś, co przypominało las, żywicę i suche liście. Ten zapach był dla Astrid bardzo dobrze znany, bowiem tutaj spędziła ostatnio wiele swojego czasu, ucząc się u Lindy. 
- Halo, jest tu kto? - spytała donośnie, stwierdzając pochopnie, że jest sama. Odpowiedziało jej tylko echo, gdy po chwili zza progu wyłoniła się przygarbiona sylwetka zielarki.
- Och, Astrid! - kobieta uśmiechnęła się życzliwie - w końcu jesteś. 
- Proszę bardzo, śliczny wełniany szaliczek na zimę! - dziewczyna wyciągnęła pomarańczowy szalik ze skórzanej torby, który wczoraj wieczorem udało jej się jej wydziergać i podała Lindzie.
Kobieta chwyciła w palce materiał, uśmiechając się.
- Mięcitkie - podniosła wzrok na Astrid - dziękuję. Ile się należy?
- Oh, ani grosza! - odpowiedziała szybko dziewczyna, podnosząc brwi na samą myśl o zapłacie -To prezent. Tyle ci zawdzięczam...
- E tam! - Linda machnęła ręką - to chyba bardziej ja powinnam się cieszyć, że ktoś w końcu docenił moją wiedzę o zębaczach - zaśmiała się - koniec końców, sama zaproponowałam ci 'lekcje', gdy zobaczyłam, jak bardzo kochasz Wichurkę. 
Astrid odpowiedziała jej szczerym uśmiechem.
- Dobrze, w takim razie ja już pójdę, masz chyba trochę roboty?
- Mięta nie rozsadzi się sama... na pewno nie chcesz napiwka? 
- Na pewno. - kiwnęła głową Astrid twierdząco i machając kobiecie na pożegnanie, wyślizgnęła się z ciepłej izby. Promienie słońca od razu oblały jej bladą, niewyspaną wyrazem twarz. Dziewczyna rozglądnęła się wokół. 
Wtem ktoś chwycił ją od tyłu i zdecydowanym ruchem obrócił ku sobie.
- Czkawka! - wykrzyknęła Astrid, gdy jej spojrzenie wylądowało na kasztanowej czuprynie - ty...
- Szukałem cię po całej wiosce... czego znowu szukałaś u Lindy? Jeszcze ci nauki mało? - popatrzył na nią wesoło, chwytając za rękę.
- Bardzo zabawne. - mruknęła, rzucając okiem na jego rozweseloną twarz - zanosiłam jej szalik na zimę. 
Chłopak kiwnął wymijająco głową, przechodząc do sedna sprawy.
- Dziś jest ognisko, nie dasz się chyba długo prosić? - rzekł, patrząc na nią wyczekująco, równocześnie stawiając wolne kroki wzdłuż uliczki.
- No... nie wiem. - odpowiedziała niepewnie, wbijając wzrok w swe buty. Na samą myśl jakiejkolwiek zabawie do głowy napływało jej nieprzyjemne wspomnienie. 
- Astrid... przecież wiesz, mówiłem ci wszystko... - Czkawka zatrzymał się - będzie dobrze, obiecuje ci to.
Dziewczyna popatrzyła nie niego nieufnie, ale po chwili wpatrywania się w jego przekonywujące spojrzenie dała za wygraną.
- Dobrze. Tylko przysięgnij, że nie będziesz nikogo całować. - uśmiechnęła się lekko, podnosząc brwi.
- Nikogo oprócz ciebie. Masz moje słowo wodza. 

____________________________________________________________________

No, dotrzymałam obietnicy. Zmieściłam się w niecałym tygodniu, choć z czystym sumieniem powiem, że mogłam napisać to szybciej.
W następnym rozdziale znów rozpusta. Mam na myśli ognisko, rzecz jasna. xD Będzie to chyba jednak nie tylko opis kolejnej wikińskiej imprezy, ale stanie się coś, w czym znowu podpadnie Miris, nasza zła duszyczka. c:<
I jeszcze... dziękuję Wam za 7000 wyświetleń. ♡
Nawet nie wiecie, ile znaczą dla mnie te cztery cyferki. :}

To tego, chyba tyle... 
Jutro na koniki! ^^
Dostałam tablet graficzny, kocham Cię tato!♡

~Enjoy!
Szczerbatkowa
(Ps. Tak, tak, zmieniłam podpis, dla jasności.)



niedziela, 19 października 2014

Rozdział osiemnasty - "Smocze perypetie zdrowotne"

Valka gładziła Szczerbatka po chropowatej skórze, a ten przymykając powieki machał ogonem. Kobieta niespokojnie spojrzała na jego skrzydła, które sprawiały wrażenie coraz bardziej sztywnych.
Świeczki pomału się wypalały, ale w pomieszczeniu nadal panował ciepły blask, w przeciwieństwie do nastroju na zewnątrz, gdzie wiatr dmuchał w cztery strony świata, a blask księżyca ledwo przenikał mrok.
Najpierw coś zastukało, potem skrzypnęło i drzwi się otworzyły. Do kuchni wszedł Czkawka, przynosząc za sobą podmuch mroźnego powietrza.
- Zamknij drzwi. – rzuciła do niego matka, nawet nie patrząc w jego stronę.
- Gdzie wszyscy? Rozeszli się do domów? – spytał chłopak, ściągając z siebie grube futro i buty.
- Mirilla poszła do siebie,  Smark, Śledzik i reszta poszli do fortecy, znów urządzają zabawę. – odpowiedziała nieobecnym tonem.
Chłopak odrzucił ubranie na komodę stojącą tuż przy drzwiach i uważnie przyglądnął się Valce, która oparta o smoka siedziała na dywaniku pod kominkiem.
- Co się stało? – spytał lekko zdezorientowany, zauważając zatroskany wyraz twarzy mamy.
- Nie wiem. – odpowiedziała całkiem zgodnie z prawdą Valka, która nie miała zielonego pojęcia, co może dolegać smokowi – Szczerbatek jest ospały, wciąż macha ogonem… na dodatek jego skrzydła są jakoś dziwnie zesztywniałe, źrenice lekko zwężone… nie wiem co mu może być. Naprawdę nie mam pojęcia. – powiedziała podłamanym głosem, spoglądając na zamglone oczy smoka.
- Hej… - Czkawka przykucnął naprzeciwko Szczerbatka i ujął jego głowę w dłonie – kolego, co jest?
Smok odpowiedział mu żałosnym dźwiękiem, który przypominał bardziej muczenie krowy, niż smoczy pomruk.  Jednak samym wyrazem pyska dawał do zrozumienia, że nie czuje się dobrze.  Przymknął powieki, opierając głowę o ścianę.
- Nie jest z nim dobrze. – mruknął Czkawka, badawczo przyglądając się jego oczom. -  a te skrzydła?
Chłopak przesunął się na kolanach dotykając lewego skrzydła smoka.
Skóra była sztywna i poszarzała, a same skrzydła jakby skrępowane.
Czkawka podniósł brwi na znak, że również nie ma pojęcia, co może być przyczyną tak fatalnego stanu Szczerbatka. Spojrzał na matkę wyczekującym spojrzeniem.
- Od kiedy już to ma? - spytał, podnosząc się z klęczek.
- Gdy wszyscy poszli do siebie, zauważyłam, że kiepsko wygląda. Może wcześniej już to miał, Czkawka, ja na prawdę nie wiem! - Valka rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie, załamując ręce. Obydwoje jeszcze raz popatrzyli na smoka, ciężko oddychał, z przymkniętymi oczami.
Nie wyglądało to dobrze.

***

Astrid obróciła się na drugi bok, wciąż odtwarzając sobie w myślach zdarzenia z dnia dzisiejszego. Nie mogła siebie do końca przekonać, że wszystko się zakończyło w tak niemalże wymarzony dla niej sposób. Mimo, że przeżyła ostatnio ciężkie dni, odrzuciła je teraz w najdalszy zakątek swego umysłu i uśmiechnęła się do sufitu na wspomnienie cudownego wieczoru, który zatarł wszystkie nieporozumienia między nią a Czkawką. 
Gdy jej policzki już wyschły, ocierane kilkakrotnie przez niego, udali się na długi spacer. Taki, jak każda dziewczyna może sobie wymarzyć. Szli wolno, po klifach, w zaroślach, w świetle księżyca. I dużo rozmawiali. Jakby odrabiając cały stracony czas.
Tak, Astrid w końcu mogła zasnąć spokojnie.

***

Był piękny, jesienny poranek. Straszliwce straszliwe jeszcze spały na dachu, a Czkawka siedział przy stole, wciąż grzebiąc widelcem w zimnej jajecznicy. Biało żółta papka już od kilku minut zniechęcała go swoim wyglądem, jednocześnie zmuszając do zakończenia śniadania. 
Chłopak poderwał się znad stołu, zasuwając krzesło. Nie chcąc budzić swego smoka, wymknął się szybko z mieszkania, zmierzając w północną część wioski.
Po krótkim spacerku w przyjemnym słońcu, stanął przed ciężkimi, dębowymi drzwiami. Pora była wczesna, więc zdecydował się zapukać trochę ciszej.
Rozległo się ciche człapanie po skrzypiącej podłodze i zza uchylonych drzwi wyłoniła się zaspana twarz Mirilli. 
- Czkawka? - na widok niespodziewanego gościa dziewczyna uniosła brwi.
- Jak się czujesz? - spytał odruchowo
- Dziękuję, już lepiej. Męczy mnie trochę katar, ale Astrid dała mi nieco ziół. - odpowiedziała z serdecznym uśmiechem na twarzy.
- Astrid? - Bąknął Czkawka, nie kryjąc swego zdziwienia. Od kiedy jego wybranka stała się taka pomocna dla rywalki?
- Cóż w tym dziwnego? - Miris zmarszczyła czoło, siląc się na zdumiony ton.  - może wejdziesz do środka? Trochę tu zimno. 
- Dobry pomysł. - mruknął chłopak, przechodząc szybko przez próg. - No więc, jest pewna sprawa.. - zaczął , siadając na krześle tuż przy kominku.
- Słucham. 
- Wczoraj wieczorem Szczerbatek marnie wyglądał. Był jakiś ospały, ogłuszony. Na domiar złego miał zesztywniałe skrzydła, a skóra w nich rozpięta szara po brzegach. Pomyślałem, że skoro ani ja ani mama nie wiemy co mu jest, może ty na coś wpadniesz. - Czkawka spojrzał na nią wyczekująco, a ona uważnie przetwarzając opis stanu smoka, zmarszczyła brwi. 
- Poszarzałe skrzydła, tak? - mruknęła sama do siebie i jakby doznała olśnienia - dawaliście mu jakieś owoce lub inne rośliny?
- Rośliny... - Czkawka zaczął gorączkowo przekopywać swe myśli w poszukiwaniu choć jednej wzmianki o Szczerbatku zajadającym się chwastami  - wydaje mi się, że nie, nie... 
- Zatem może pójdziemy do twojego domu i tam dokładnie go obejrzę? - zaproponowała unosząc się z krzesła. 
- Możemy i tak. - przytaknął niemrawo.
- Ale mimo wszystko wydaje mi się, że jeśli twojej mamie nie udało się zdiagnozować problemu, mi też się nie uda. Nie łódź się... - Miris zaśmiała się lekko, próbując go choć trochę pocieszyć - nie martw się, na pewno jest z nim lepiej niż na to wygląda... 
- Mam nadzieję. - westchnął, krzywiąc usta w czymś, co miało być uśmiechem. 
Coś huknęło na dworze. Jakaś sylwetka zamajaczyła w oknie, gdy drzwi zaskrzypiały.
- Czkawka! - w progu stanęła Astrid z przestraszonym wyrazem twarzy. - chodźcie szybko!
- Co się stało? - spytał chłopak, lekko ogłupiony nagłym zwrotem sytuacji.
- Szczerbatek. Nie jest z nim dobrze. - odpowiedziała pośpiesznie, chwytając go mocno za rękę i ciągnąc na zewnątrz. 

_____________________________________________________________________________

Hot osiemnaście, świętujmy ^^

Nie gryźć! :<
Przepraszam, że znowu tak długo czekaliście na rozdział. Ale nawał nauki i wybrakowane pokłady weny utrudniały tylko pisanie. Wybaczycie, prawda?
Wredna ze mnie jędza, że zakończyłam w takim momencie C:<
Ale nie martwcie się, mam w pełni opracowany plan, który powinnam zrealizować w ciągu kilku dni.
Ale ja zawsze tak gadam, a potem trzeba dwa tygodnie czekać....
Tym razem daję Wam moje smocze słowo, iż nie będziecie długo czekać na dziewiętnastkę. ;) Choćby nie wiem co, apokalipsa/sprawdzian/whatever, napiszę jak najszybciej. 
Jutro poniedziałek, niee :<

Enjoy!
~Szczerbata






środa, 8 października 2014

Rozdział siedemnasty - "Księżycowe wyznania"

Astrid pociągnęła mocno za przetarty sznur i wywlekła z wody małą sieć, która zdążyła się już zapełnić świeżymi rybkami.
Wichura z dzikim entuzjazmem podbiegła do swej właścicielki, machając skrzydłami.
- Łap! - dziewczyna rzuciła smoczycy dorodną rybę i przetarła ręce o spodnie. Usiadła pod drzewem, śmiejąc się pod nosem.
Chwyciła kilka ździebełek trawy i zaczęła mimowolnie pleść z nich cienki warkoczyk. Podniosła głowę na Wichurę, która była w trakcie pożerania ostatniej ryby z poplątanej sieci.
- I kto to będzie musiał odplątywać? ... Ja. - mruknęła sama do siebie, wzdychając.
Niebo przybrało pomarańczową barwę, przydałoby się już pomalutku zbierać. Ale do zmroku jeszcze kilka chwil.
Mimo, iż piękne zachody słońca były na Berk codziennym widowiskiem, Astrid za każdym razem nie żałowała czasu na podziwianie pięknych różowych i pomarańczowych smug widniejących na niebie.
- Chodź Wichurka, pójdziemy na klify. - dziewczyna przywołała smoczycę, wstając ociężale. Ruszyły spacerkiem wgłąb lasu, Astrid powoli i w zamyśleniu, Wichura z wesołymi popiskiwaniami i gonitwami za zającami. Ściemniło się już niemalże całkowicie, więc smoczyca dała odrobinę światła ze swej ognistej paszczy. Na życzenie właścicielki, rzecz jasna.
W końcu zza drzew wyłoniło się ciemnogranatowe morze. Dziewczyna powoli weszła pod górę i usiadła na wysuniętej skale z prześlicznym widokiem na czarną, połyskującą światłem wschodzącego księżyca wodę.
Oparła się wygodnie o drzewo, wystukując palcami na korze rytm znanego jej bardzo dobrze utworu, który stanowił obowiązkowy punkt programu każdej z zabaw w fortecy.
Zabawa w fortecy. Czy wszystko musi kojarzyć się z Czkawką?
Gdyby tak teraz zapomnieć o wszystkim i rzucić się w ukochane ramiona, pozostać w nich choć na jeden moment?
Wtedy byłoby za łatwo. Świat bez niezgody to nie świat.
Coś poruszyło się z tyłu.
Astrid obróciła się niespokojnie, przekonując siebie, iż to tylko wiatr.
Zza skał, jak gdyby nigdy nic, wyszedł Czkawka, otrzepując się z liści i gałązek.
Dziewczyna zacisnęła tylko wargi.
Czkawka usiadł obok niej z beztroskim wyrazem twarzy.
- Wiedziałem, że tu będziesz. - oznajmił z nutką entuzjazmu w głosie, próbując rozładować atmosferę.
Nie odpowiedziała, wpatrując się uparcie w srebrzystą tarczę księżyca.
- Jak twój egzamin? - spytał, siląc się na w miarę naturalny ton.
- Od kiedy cię to interesuje? - rzuciła ostro Astrid, spoglądając w jego stronę. - W dzień, gdy go miałam , bez słowa wyleciałeś z Berk. - warknęła, wbijając paznokcie w niczemu winną ziemię. 
Czkawka wziął głęboki wdech, czując, że rozmowa zaczyna się od tego samego tematu, wałkowanego już kilka razy.
- Znasz powód dla którego poleciałem. Ile razy zamierzasz mi to jeszcze wypominać? - mimo swych dobrych intencji, rzekł ostrożnym tonem.
- Nic ci nie wypominam. - Astrid znowu wbiła wzrok w nieprzeniknione, czarne głębiny.
- W takim razie może uczepisz się czegoś innego, niż Mirilli? Dobrze wiesz, że gdyby nie my, zginęłaby w lochch Dagura. - Czkawka starał się uciąć temat. Szczerze był już tym zmęczony.
- Oczywiście. Przecież panna Miris jest najważniejsza. - mruknęła, ledwo panując nad swą irytacją.
- Zrozum, że mam dość rozmów w kółko o tym samym.
- Mówię tylko, jak wygląda to z zewnątrz. I jak ja to czuję.
- Więc jaki jest cel w tym, że wciąż do tego wracasz? - Czkawka czuł, że napięcie rośnie w nim coraz bardziej.
- Bo jest mi z tym źle. A ty wciąż nie chcesz tego zrozumieć. - Astrid spojrzała na niego pełnym wyrzutów wzrokiem. 
- Przeszkadza ci to, że troszczę się o innych? 
Dziewczyna poderwała się do pionu, zaciskając pięści. 
- Przeszkadza mi to, że masz mnie gdzieś. - powiedziała, teraz już nie ze złością, lecz z bólem. - Nie masz dla mnie choć chwili. Od kiedy jest tu Miris, wszystko między nami zaczęło się walić, nie zauważyłeś tego? - Głos ugrzązł w gardle, a powieki znów napełniły się łzami. - obydwoje udajemy, że nic się nie dzieje. Tak naprawdę, codziennie myślę, że mogłoby być inaczej. Gram na pokaz, by nie było po mnie widać, że cierpię. A ty mimo tego wszystkiego dalej nic nie dostrzegasz. Jak mi na tobie zależy. - te ostatnie słowa niemal wyszeptała, płaczliwym tonem, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony na słowa, które tym razem wylały się prosto z jej kruchego serca. - Nie potrafię ci spokojnie spojrzeć w oczy po tym wszystkim, co się między nami stało. Gdy tylko cię widzę, walczę sama ze sobą, by rzucić ci się w ramiona...
- Więc dlaczego tego nie zrobisz? - Czkawka spojrzał jej głęboko w błękitne oczy, mimo panującego półmroku wokół.
Astrid, zaskoczona odpowiedzią, zastygła w bezruchu. Straciła wszelkie siły i wolę, by dalej cierpieć.
Wtuliła się szybko w jego tors, czując słone łezki na twarzy. Ten objął ją mocno ramieniem, jakby nigdy już nie miał puścić. 
Przyjemne ciepło znów rozeszło się po ciele. Położyła głowę na jego ramieniu wzdychając przez łzy głęboko. Czas się zatrzymał, świerszcze cykały w zaroślach. Księżyc dawał przyjemny, srebrzysty blask.
- Wiem, że czujesz  się odrzucona. Wiem, że jest ci trudno, tak jak i mi. Czasami przychodzę na treningi tylko po to, by spędzić z tobą czas. A gdy tylko oderwę się od zajęć, wciąż gdzieś jesteś w mojej głowie. Często mam ochotę mieć cię przy sobie, ale nie mogę. Ale chcę, byś wiedziała, że jesteś  dla mnie wyjątkowym i cennym skarbem, którego za nic w świecie nie mogę stracić. To ty się dla mnie liczysz na pierwszym miejscu. Mimo, iż cię kocham, nie zawsze mam szansę to okazazać... Wybaczysz mi to wszystko? 
Astrid w odpowiedzi oplotła jego szyję dłońmi, podciągając nosem.
Czkawka chwycił ją za brodę, podnosząc jej głowę. Pocałował dziewczynę długo i czule, odrabiając wszystkie te dni w których trwali w niezgodzie. Astrid wplotła palce w jego kasztanową czuprynę, czego już od tak dawna nie robiła.
- Kocham cię, nie zapominaj o tym. - szepnął jej do ucha, mocno obejmując.
- Będę pamiętać. - odrzekła niemal niesłyszalnie, zamykając oczy. 

________________________________________________________________________


Nie przesłodziłam? 
Aż sama się cieszę, że w końcu się pogodzili. ^^ Hiccstrid tak bardzo ^^
Gdy się to czyta, nie czuć tego napięcia. Jednak gdy to pisałam, działo się to wszystko jakoś o wiele wolniej... nie wyszło zbyt dobrze. :<
Wybaczcie mi za marną długość tego rozdziału, ale nie chciałam już nic innego wciskać, by 'zachować klimat'. :D W sumie nie jestem zadowolona z ilości linijek, ale cóż poradzić. :<
Przepraszam również za to, że tak długo czekaliście. Miałam niestety sporo nauki, zresztą, nadal mam. 
Co do tytułu.. eh, znowu nie miałam pomysłu. ;____:
Mam nadzieję, iż rozdzialik się podoba. Kolejny postaram się napisać jak najszybciej. :)

Enjoy!
~Szczerbata
Czytasz = Komentujesz = Motywujesz! :}