- Czy było aż tak źle? - Czkawka zeskoczył ze Szczerbatka na grunt i spojrzał sugestywnie na Mirillę. Ta wzruszyła tylko obojętnie ramionami i strzepała warstwę szronu z puszystych włosów, osuwając się na ziemię. Poklepała smoka w szyję i rozejrzała się wokół siebie.
Wyspa wyglądała naprawdę przyjaźnie. W przeciwności do śniegu i wszechobecnego mrozu, który panował na Berk, tutaj było zielono, ciepło i przyjemnie. Wyglądało na to, że przyroda dawno rozbudziła się do życia. Świergot ptaków rozbrzmiewał w najbliżej okolicy, rozłożyste drzewa tworzyły istny baldachim, jednocześnie przepuszczając promienie słońca chylącego się ku zachodowi. Gdzieniegdzie przemknęła jaszczurka, wprawiając w falowanie wysoką trawę, a ryby pluskały w źródle, który krył się pod paprociami. W powietrzu unosił się lekki, słodki zapach, pochodzący z rozłożystych kwiatów usianych pod iglastymi krzakami. Te z kolei stanowiły granicę pomiędzy zieloną polaną a zagajnikiem, gdzie drzewa o wątłych pniach kołysały się lekko na wietrze, cicho skrzypiąc.
Szczerbatek z ciekawością rozglądnął się, po czym nachylił łeb nad szemrzącym potokiem. Włożył nos w wodę i zręcznie złapał w pysk jedną z pluskających rybek. Łykając ją, oblizał się ze smakiem i spojrzał na swojego właściciela, przekrzywiając głowę.
- Podoba ci się tutaj, Mordko? - Czkawka uśmiechnął się do smoka drapiąc go za głową - Nie wiem jak tobie, ale mi to przypomina coś na kształt smoczego sanktuarium.
Smok zamruczał, wyrażając dezaprobatę na jego słowa.
- Znajdźmy jakieś dobre miejsce na chwilowy postój - mruknął chłopak i ruszył w zagajnik, zadzierając głowę do góry. W ślad za nim podreptał Szczerbatek z chrapiącym Mieczykiem na grzbiecie i Mirilla.
Szli kilka minut, rozkoszując się chwilą, ciszą i odgłosami natury. Zanim doszli do wysokiego kifu na brzegu wyspy, zdążyli zrobić jedno kółko wokół zagajnika i pozbierać chrustu na ognisko oraz nieco jadalnych jeżyn Nikt niestety nie był na tyle rozmyślny, by wziąć jakikolwiek prowiant na wycieczkę.
Zatrzymali się przy wysokim głazie otoczonym rozłożystymi drzewami. Czkawka ułożył gałęzie w stosik na ubitym piasku i wyciągnął piekło z nogawki, by podpalić drewno. Już po chwili wraz z Mirillą ogrzewali się w świetle ogniska, które stopniowo zastępowało promienie zachodzącego słońca. Widok na owe zjawisko mieli jak na dłoni, bowiem pomarańczowa tarcza chowała się za horyzontem na morzu, które z ich umiejscowienia prezentowało się całkiem przyzwoicie.
- Przydało by się go wybudzić - koniec końców Czkawka zerknął przez ramię na Mieczyka, wzdychając z ubolewaniem. Dźwignął się z tureckiego siadu, podszedł do blondyna i niewiele myśląc sprzedał mu siarczyste uderzenie w prawy policzek.
- Co?! - Mieczyk momentalnie poderwał się góry i dysząc ciężko, chwycił się za serce z przerażeniem w oczach. Czkawka ledwo powstrzymał się od śmiechu.
- Czy następnym razem możesz z łaski swojej stosować inne metody pobudek? - warknął, marszcząc brwi ze zirytowaniem. Rozglądnął się wokół, a nozdrza zadrgały mu nerwowo - gdzie my jesteśmy?
- Mogę powiedzieć ci tylko to, że na wyspie. Przez twoje wygłupy ze Śledziem, musieliśmy zaliczyć kąpiel w lodowatym morzu - odpowiedział chłopak, unosząc brwi.
- Aha - odparł burkliwie, z lekkim zmieszaniem - sory.
- Nie no, stary, nie ma sprawy - poklepał go po ramieniu brunet, udając wyluzowany ton - nie przejmuj się. Siedzimy sobie Odyn wie gdzie, Śledź trzęsie się ze strachu w przestworzach chmur, Szpadka tak samo, nie wiemy gdzie jesteśmy, noc za pasem, nie mamy jedzenia. Słowem fantastycznie! - z każdym słowem ton Czkawki nabierał ironii. Chłopak otworzył swój wynalazek przymocowany do ochraniacza na ręce - Na dodatek kompas nie działa! Ale, nie przejmuj się. To nic - rzucił w eter z irytacją i bezradnością.
Kopnął mały pieniek, który napatoczył mu się pod nogę i spojrzał ze zrezygnowaniem na Mieczyka. Nawet nie dziwiło go już to, że nic do niego nie dociera. Wódz westchnął głęboko i usiadł ponownie przy ognisku, wyciągając dłonie ku ciepłemu płomieniowi. Przemoczone ubrania powoli schły, ale i tak było mu ciężko i nieprzyjemnie. Czkawka postanowił pozbyć się większości swojej garderoby i pozostał tylko w wilgotnej jeszcze koszuli i obcisłych, lnianych spodniach.
Opierając głowę na dłoni, przymknął powieki. Pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku godzin pomyślał o Astrid i irytacja znów w nim wzrosła. Po raz kolejny zostawił ją samą. Co najgorsze, nawet nie powiedział jej, gdzie się wybiera. Teraz zapewne jego wybranka dowie się o tym z ust jego matki, co będzie miało opłakane skutki. Nie cierpiał w sobie tego zapominalstwa i beztroskiego usposobienia. Czy jakikolwiek inny normalny facet zostawiłby swoją dziewczynę obolałą w łóżku i poleciał na wycieczkę z kumplami?
Nie. Tylko problem był w tym, że Czkawka nie był normalnym facetem. I to tylko on potrafił robić takie rzeczy.
Wódz przyłożył palce do skroni, gdy przez jego głowę przeszła kolejna przytłaczająca myśl. Było już pewne, że spędzą tutaj noc. W tym momencie miał ochotę wsiąść na Szczerbatka i polecieć prosto na Berk. Wpaść do domu i wskoczyć do łóżka, do Astrid. Przytulić ją, szepnąć coś do ucha i zasnąć, trzymając ją w objęciach.
Najgorsze było to, że ostateczna wina należała do niego. Gdyby nie wpadł na pomysł tej idiotycznej wycieczki, Mieczyk nie spadłby ze smoka, a oni nie siedzieliby tu teraz w oczekiwaniu na pozostałą dwójkę, która zapewne miota się w tę i z powrotem po ciemnym niebie.
Czkawka był na siebie wściekły. Pewnie nadal obwiniałby się w duchu, gdyby nie trzepot skrzydeł smoka, który rozdarł przyjemną ciszę. Wszyscy zadarli głowy do góry i odetchnęli z ulgą, dostrzegając bladego Śledzika oraz Szpadkę. Wymiot wylądował na brzegu klifu i ciężko opadł na ubity piach, zrzucając ich z grzbietu. Szpadka zdołała ustać na nogach po spotkaniu z ziemią, ale grubas nie był już takim szczęśliwcem. Zachwiał się i upadł na brzuch, uderzając nosem w twardy grunt. Był na tyle zmęczony i wystraszony, że zabrakło mu sił na uniesieni swego masywnego ciała i został w spoczynku, twarzą w piachu.
- Śledź, wstawaj - Mieczyk chwycił chłopaka za futro, dźwigając do góry, na co ten odpowiedział głuchym sapnięciem - podnoś się, tłusty bydlaku!
Wyspa wyglądała naprawdę przyjaźnie. W przeciwności do śniegu i wszechobecnego mrozu, który panował na Berk, tutaj było zielono, ciepło i przyjemnie. Wyglądało na to, że przyroda dawno rozbudziła się do życia. Świergot ptaków rozbrzmiewał w najbliżej okolicy, rozłożyste drzewa tworzyły istny baldachim, jednocześnie przepuszczając promienie słońca chylącego się ku zachodowi. Gdzieniegdzie przemknęła jaszczurka, wprawiając w falowanie wysoką trawę, a ryby pluskały w źródle, który krył się pod paprociami. W powietrzu unosił się lekki, słodki zapach, pochodzący z rozłożystych kwiatów usianych pod iglastymi krzakami. Te z kolei stanowiły granicę pomiędzy zieloną polaną a zagajnikiem, gdzie drzewa o wątłych pniach kołysały się lekko na wietrze, cicho skrzypiąc.
Szczerbatek z ciekawością rozglądnął się, po czym nachylił łeb nad szemrzącym potokiem. Włożył nos w wodę i zręcznie złapał w pysk jedną z pluskających rybek. Łykając ją, oblizał się ze smakiem i spojrzał na swojego właściciela, przekrzywiając głowę.
- Podoba ci się tutaj, Mordko? - Czkawka uśmiechnął się do smoka drapiąc go za głową - Nie wiem jak tobie, ale mi to przypomina coś na kształt smoczego sanktuarium.
Smok zamruczał, wyrażając dezaprobatę na jego słowa.
- Znajdźmy jakieś dobre miejsce na chwilowy postój - mruknął chłopak i ruszył w zagajnik, zadzierając głowę do góry. W ślad za nim podreptał Szczerbatek z chrapiącym Mieczykiem na grzbiecie i Mirilla.
Szli kilka minut, rozkoszując się chwilą, ciszą i odgłosami natury. Zanim doszli do wysokiego kifu na brzegu wyspy, zdążyli zrobić jedno kółko wokół zagajnika i pozbierać chrustu na ognisko oraz nieco jadalnych jeżyn Nikt niestety nie był na tyle rozmyślny, by wziąć jakikolwiek prowiant na wycieczkę.
Zatrzymali się przy wysokim głazie otoczonym rozłożystymi drzewami. Czkawka ułożył gałęzie w stosik na ubitym piasku i wyciągnął piekło z nogawki, by podpalić drewno. Już po chwili wraz z Mirillą ogrzewali się w świetle ogniska, które stopniowo zastępowało promienie zachodzącego słońca. Widok na owe zjawisko mieli jak na dłoni, bowiem pomarańczowa tarcza chowała się za horyzontem na morzu, które z ich umiejscowienia prezentowało się całkiem przyzwoicie.
- Przydało by się go wybudzić - koniec końców Czkawka zerknął przez ramię na Mieczyka, wzdychając z ubolewaniem. Dźwignął się z tureckiego siadu, podszedł do blondyna i niewiele myśląc sprzedał mu siarczyste uderzenie w prawy policzek.
- Co?! - Mieczyk momentalnie poderwał się góry i dysząc ciężko, chwycił się za serce z przerażeniem w oczach. Czkawka ledwo powstrzymał się od śmiechu.
- Czy następnym razem możesz z łaski swojej stosować inne metody pobudek? - warknął, marszcząc brwi ze zirytowaniem. Rozglądnął się wokół, a nozdrza zadrgały mu nerwowo - gdzie my jesteśmy?
- Mogę powiedzieć ci tylko to, że na wyspie. Przez twoje wygłupy ze Śledziem, musieliśmy zaliczyć kąpiel w lodowatym morzu - odpowiedział chłopak, unosząc brwi.
- Aha - odparł burkliwie, z lekkim zmieszaniem - sory.
- Nie no, stary, nie ma sprawy - poklepał go po ramieniu brunet, udając wyluzowany ton - nie przejmuj się. Siedzimy sobie Odyn wie gdzie, Śledź trzęsie się ze strachu w przestworzach chmur, Szpadka tak samo, nie wiemy gdzie jesteśmy, noc za pasem, nie mamy jedzenia. Słowem fantastycznie! - z każdym słowem ton Czkawki nabierał ironii. Chłopak otworzył swój wynalazek przymocowany do ochraniacza na ręce - Na dodatek kompas nie działa! Ale, nie przejmuj się. To nic - rzucił w eter z irytacją i bezradnością.
Kopnął mały pieniek, który napatoczył mu się pod nogę i spojrzał ze zrezygnowaniem na Mieczyka. Nawet nie dziwiło go już to, że nic do niego nie dociera. Wódz westchnął głęboko i usiadł ponownie przy ognisku, wyciągając dłonie ku ciepłemu płomieniowi. Przemoczone ubrania powoli schły, ale i tak było mu ciężko i nieprzyjemnie. Czkawka postanowił pozbyć się większości swojej garderoby i pozostał tylko w wilgotnej jeszcze koszuli i obcisłych, lnianych spodniach.
Opierając głowę na dłoni, przymknął powieki. Pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku godzin pomyślał o Astrid i irytacja znów w nim wzrosła. Po raz kolejny zostawił ją samą. Co najgorsze, nawet nie powiedział jej, gdzie się wybiera. Teraz zapewne jego wybranka dowie się o tym z ust jego matki, co będzie miało opłakane skutki. Nie cierpiał w sobie tego zapominalstwa i beztroskiego usposobienia. Czy jakikolwiek inny normalny facet zostawiłby swoją dziewczynę obolałą w łóżku i poleciał na wycieczkę z kumplami?
Nie. Tylko problem był w tym, że Czkawka nie był normalnym facetem. I to tylko on potrafił robić takie rzeczy.
Wódz przyłożył palce do skroni, gdy przez jego głowę przeszła kolejna przytłaczająca myśl. Było już pewne, że spędzą tutaj noc. W tym momencie miał ochotę wsiąść na Szczerbatka i polecieć prosto na Berk. Wpaść do domu i wskoczyć do łóżka, do Astrid. Przytulić ją, szepnąć coś do ucha i zasnąć, trzymając ją w objęciach.
Najgorsze było to, że ostateczna wina należała do niego. Gdyby nie wpadł na pomysł tej idiotycznej wycieczki, Mieczyk nie spadłby ze smoka, a oni nie siedzieliby tu teraz w oczekiwaniu na pozostałą dwójkę, która zapewne miota się w tę i z powrotem po ciemnym niebie.
Czkawka był na siebie wściekły. Pewnie nadal obwiniałby się w duchu, gdyby nie trzepot skrzydeł smoka, który rozdarł przyjemną ciszę. Wszyscy zadarli głowy do góry i odetchnęli z ulgą, dostrzegając bladego Śledzika oraz Szpadkę. Wymiot wylądował na brzegu klifu i ciężko opadł na ubity piach, zrzucając ich z grzbietu. Szpadka zdołała ustać na nogach po spotkaniu z ziemią, ale grubas nie był już takim szczęśliwcem. Zachwiał się i upadł na brzuch, uderzając nosem w twardy grunt. Był na tyle zmęczony i wystraszony, że zabrakło mu sił na uniesieni swego masywnego ciała i został w spoczynku, twarzą w piachu.
- Śledź, wstawaj - Mieczyk chwycił chłopaka za futro, dźwigając do góry, na co ten odpowiedział głuchym sapnięciem - podnoś się, tłusty bydlaku!
Te słowa o wiele bardziej zmotywowały Śledzika do przywrócenia się do pionu, więc grubas uniósł się leniwie znad gruntu i powiódł oczami wokół siebie.
- To było straszne - jęknęła z ubolewaniem Szpadka, chwiejnie siadając obok ogniska - lataliśmy w kółko przez cały wieczór... Szkoda, że nie raczyliście nam powiedzieć, gdzie lecicie - zerknęła ze złością na brata, na co ten odpowiedział z oburzeniem.
- Dlaczego patrzysz na mnie? To nie moja wina! - krzyknął niewinnie.
- Owszem, twoja! To ty spadłeś z Wymiota - odpowiedziała kąśliwie, podnosząc głowę na stojącego obok Mieczyka.
- Spadłem przez Śledzika - wycedził, z irytacją patrząc na siostrę.
- Co ja? - bąknął grubas słysząc swoje imię i uniósł na nich zamglone spojrzenie.
- To przez ciebie wpadłem do tego lodowatego morza - Mieczyk skierował swą irytację ku Śledzikowi.
- Gdybyście mi nie kazali lecieć na waszym smoku, byłoby wszystko w porządku - odpowiedział, unosząc brwi.
- Ja nic nikomu nie kazałem - odpowiedział szybko blondyn.
- I ja też - dodała Szpadka.
- Przypomnij sobie dobrze, siostrzyczko - Mieczyk dźgnął ją w bok - to ty zasugerowałaś ten wspaniałomyślny pomysł.
- Ja? - obruszyła się, obracając się ku niemu - ja?
- Tak, ty! - powiedział donośnym głosem.
- Możecie się łaskawie przymknąć?! - krzyknął Czkawka poirytowanym tonem, zwracając na siebie wszystkie pary oczu. - Jeśli ktoś powie jeszcze jedno słowo o tym, czyja to wina, to nie ręczę za siebie!
Zapadła głucha cisza, a na twarze awanturników wstąpiła skrucha i lekkie zmieszanie. To był jeden z tych niewielu momentów, gdy ktokolwiek miał okazję zobaczyć Czkawkę wyprowadzonego z równowagi. Wskazywało to na to, że albo powód musiał być wyższej wagi, albo wódz miał po prostu zły humor.
Śledź chrząknął.
- Nieważne - mruknął i wbił wzrok w brunatną ziemię. Bliźniaki popatrzyły po sobie i poszły w ślad grubasa, który usiadł cicho obok ogniska. Do momentu aż wszyscy zasnęli, nikt nie odezwał się słowem. Taki... 'cichy wieczorek'.
- To było straszne - jęknęła z ubolewaniem Szpadka, chwiejnie siadając obok ogniska - lataliśmy w kółko przez cały wieczór... Szkoda, że nie raczyliście nam powiedzieć, gdzie lecicie - zerknęła ze złością na brata, na co ten odpowiedział z oburzeniem.
- Dlaczego patrzysz na mnie? To nie moja wina! - krzyknął niewinnie.
- Owszem, twoja! To ty spadłeś z Wymiota - odpowiedziała kąśliwie, podnosząc głowę na stojącego obok Mieczyka.
- Spadłem przez Śledzika - wycedził, z irytacją patrząc na siostrę.
- Co ja? - bąknął grubas słysząc swoje imię i uniósł na nich zamglone spojrzenie.
- To przez ciebie wpadłem do tego lodowatego morza - Mieczyk skierował swą irytację ku Śledzikowi.
- Gdybyście mi nie kazali lecieć na waszym smoku, byłoby wszystko w porządku - odpowiedział, unosząc brwi.
- Ja nic nikomu nie kazałem - odpowiedział szybko blondyn.
- I ja też - dodała Szpadka.
- Przypomnij sobie dobrze, siostrzyczko - Mieczyk dźgnął ją w bok - to ty zasugerowałaś ten wspaniałomyślny pomysł.
- Ja? - obruszyła się, obracając się ku niemu - ja?
- Tak, ty! - powiedział donośnym głosem.
- Możecie się łaskawie przymknąć?! - krzyknął Czkawka poirytowanym tonem, zwracając na siebie wszystkie pary oczu. - Jeśli ktoś powie jeszcze jedno słowo o tym, czyja to wina, to nie ręczę za siebie!
Zapadła głucha cisza, a na twarze awanturników wstąpiła skrucha i lekkie zmieszanie. To był jeden z tych niewielu momentów, gdy ktokolwiek miał okazję zobaczyć Czkawkę wyprowadzonego z równowagi. Wskazywało to na to, że albo powód musiał być wyższej wagi, albo wódz miał po prostu zły humor.
Śledź chrząknął.
- Nieważne - mruknął i wbił wzrok w brunatną ziemię. Bliźniaki popatrzyły po sobie i poszły w ślad grubasa, który usiadł cicho obok ogniska. Do momentu aż wszyscy zasnęli, nikt nie odezwał się słowem. Taki... 'cichy wieczorek'.
_________________________________________________________________
Przepraszam, ale wyszły flaki z olejem.